Często mówi się, że barok to epoka przepychu i teatralizacji. Wydaje się jednak, że wszystko powinno mieć swoje granice. Tymczasem na północno-wschodnich kresach XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej umiar w dekorowaniu świątyń został przekroczony. Kościoły zapełniano ogromną ilością ołtarzy, ciągnących się przez wszystkie nawy ku kulminacji ołtarza głównego, niczym niekończąca się opowieść.
Kiedy w 1825 roku grupa „oświeconych” wileńskich klasycystów podjęła się unowocześnienia wnętrza kościoła śś. Janów, trzeba było coś zrobić z kłującymi w oczy barokowymi ołtarzami. Wybrano rozwiązanie najprostsze – wyburzyć. Pozostawiono tylko rozbudowany, dwuplanowy ołtarz główny, pozostałe bezpowrotnie zniszczono. Żeby wywieźć gruz z kościoła trzeba było 2910 (słownie: dwa tysiące dziewięćset dziesięć) wozów. Trudno doprawdy ogarnąć dzisiaj skalę zdewastowanej dekoracji, ale ta liczba z pewnością przemawia do wyobraźni.
W Wilnie w kościele św. Ducha (Dominikanów) wyposażenie zachowało się do dziś. W doskonały sposób pokazuje ono, jak wyglądały świątynie Wileńszczyzny w XVIII wieku. Trudno odnaleźć początek i koniec – ołtarz główny niepostrzeżenie przechodzi w boczne ołtarze transeptowe, a konfesjonał łączy się z amboną tworząc jakby jeden organizm. Znakomite wyposażenie posiada również kościół św. Teresy. Prezbiterium wypełnia jeden wielki rozczłonkowany ołtarz, w nawie stoją kolejne. Jeśli przyjrzymy się im uważnie, uda się dostrzec pewną asymetrię. Nie jest to błąd projektanta; wręcz przeciwnie – dostosował on widok do znajdującego się w środku nawy wiernego, który dzięki owym korektom optycznym może zobaczyć z jednego miejsca wszystkie ołtarze. To tylko dwa przykłady, trzeba jednak wiedzieć, że wpływy wileńskiego środowiska sięgały daleko w głąb Rzeczypospolitej. Bardzo piękny przykład „wileńskiego” wystroju znajdziemy chociażby w kościele Franciszkanów w Drohiczynie.
Na północno-wschodnich kresach XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej teatralizacja liturgii rzymsko-katolickiej osiągnęła swoje apogeum. Liczne nabożeństwa, procesje, a szczególnie czterdziestogodzinna (!) adoracja Najświętszego Sakramentu wymagały odpowiedniej, scenograficznej oprawy. Ostentacyjna i „wizualna” religijność potrydenckiego Kościoła współgrała z teatralnymi efektami osiąganymi przez barokowych projektantów. Ciąg ołtarzy skomponowany jak kulisy zaczynał się już w nawach bocznych, płynnie przechodził do transeptu, a następnie do łuku tęczowego, by wreszcie znaleźć kulminację w ołtarzu głównym. Kościół miał olśniewać wiernego, być namiastką boskiej rzeczywistości na ziemi – i między innymi w ten sposób wypełniał tę misję.
W Wilnie wszystko miało jednak też zupełnie ziemski wymiar. Kiedy w 1737 i następnie w 1748 roku miasto spustoszyły ogromne pożary, większość wyposażenia kościołów przestała istnieć. Była więc „okazja” do rozmachu w dekoracji pustych kościołów, roztropnie jednak zrezygnowano już z łatwopalnego drewna i zastąpiono je stiukiem – mieszaniną gipsu, kleju i pyłu marmurowego. Z tego materiału łatwo można komponować ogromne ilości ołtarzy, a jednocześnie dość tanim kosztem osiągać podobne efekty, co przy zastosowaniu szlachetniejszego (ale i trudniejszego w obróbce) marmuru. Wiele okoliczności – i tych wzniosłych, i tych zupełnie przyziemnych – złożyło się na kształt wystroju świątyń Wileńszczyzny w XVIII wieku.
Zdjęcia autora tekstu.