Pewnego razu książę Janusz II Radziwiłł sprowadził z Anglii za pośrednictwem kapitana Margereta „wódki pachnącej flaszkę”. Jeszcze w 1475 roku kaznodzieja Maciej z Raciąża sarkał na zwyczaj perfumowania szat, podobnie jak Jan Porudeński, dworzanin Zygmunta III utyskujący na młodych, którzy rozprawiają jedynie o takich błahostkach, jak piżmo i perfumy, „z czym i mózg utracili”. Po klęsce piławieckiej kanclerz Jerzy Ossoliński uznał, iż jej powodem był pokój długi, w którym „nauczyliśmy się po niemiecku gospodarować, po włosku fontanować, po francusku stroje perfumować”. W 1655 r. książę Radziwiłł pozwolił sobie w korespondencji nazwać hetmana Wincentego Gosiewskiego „kolegą swym perfumowanym”. Mimo, że przedmiotowy zwyczaj nie przypadł zbytnio do gustu walecznym Sarmatom, pachnidła komponowane na bazie piżma, bergamoty, drzewa sandałowego, ambry i cybety, olejków roślinnych (różanego i pomarańczowego oraz ich mieszanki, eau d’ange etc.), czy choćby anyżu były także w Polsce elementem wyszukanej konfekcji. Ich zastosowanie co dzień i od święta było jednak zaskakująco szerokie.
Powszechnie wierzono, iż nasączone chustki oraz skrywające wonne pomady ozdobne kasetki – balsamki, banieczki, pomandery, flakoniki, niewielkie puszki (czy choćby laski z „gałką do perfum”) – chronią przed zarazą. Nie bez kozery perfumami i kadzidłem odświeżano powietrze w komnatach. Używano ich także dla nadania odpowiedniej atmosfery imprezom parateatralnym (rozpryskiwano je w czasie alegorycznych korowodów poprzedzających turnieje Zygmunta III) oraz teatralnym. W odpowiednim momencie akcji po prostu skrapiano widzów aromatyzowaną wodą! Jak to barwnie opisuje nieoceniony Łukasz Gołębiowski „z Włoch miewaliśmy mydło pachniące”. Mania napełniania wyszukaną wonią wszystkiego co się da doprowadziła do tego, że aromatyzować zaczęto nie tylko włosy i zarost (słynął z tego Henryk IV Burbon), pończochy, koszule, skórę koletów, rękawiczek i obuwia, ale nawet łańcuchy! Jan Kazimierz posiadał w 1643 roku m.in. „perfumowane pacierze ze złotymi gałami”. Trudno nam to zrozumieć, ale nie darowano nawet biednym koniom... Produkowano specjalne pastylki piżmowe (muscadins) odświeżające oddech. W okresie wczesnonowożytnym prym w produkcji perfum wiodły Wenecja i Florencja. W czerwcu 1617 r. sługa królewicza Władysława Zygmunta Wazy, aktor i muzyk Jerzy Wincenty dokonał na Wyspach zakupów dla swego pryncypała oraz jego ojca i macochy, przywożąc m.in. perfumy. W 1624 przyszły Władysław IV zakupił w Antwerpii kolet z perfumowanej skóry, 2 tuziny perfumowanych rękawiczek oraz pudełko z esencją piżma, ambry i cybety oszacowane aż na 100 florenów.
Podstawową zaletą opiewanych nawet w dworskich przedstawieniach baletowych pachnideł – którym niekiedy przypisywano znaczenie symboliczno-magiczne – był fakt, że maskowały nieprzyjemny zapach, który był wówczas czymś najzupełniej powszechnym, jako że ludzie w XVII wieku nie myli się nadmiernie często. Niemożność prania drogocennych strojów pociągała konieczność częstego ich czyszczenia, odświeżania, wietrzenia i aromatyzowania. „Sztuczne” włosy nasączano pachnidłami aby zwalczyć ukryty w nich przykry zapach. To samo tyczyło się bransolet z włosów, bądź warkoczyków wręczanych jako miłosne podarunki (fawory, w które wplatano klejnoty). Ważką rolę odgrywała perfumowana bielizna. Po bankiecie weselnym w marcu 1646 roku pani marszałkowa de Guebriant, ambasador nadzwyczajny Ludwika XIV, obdarowała króla Władysława perfumowaną szlafmycą (bonnet de nuict parfumé). Obok delikatnego płótna, męscy przedstawiciele arystokracji na szczególne okazje przywdziewali kołnierze z delikatnych woali perfumowanych ambrą. „Kabacik ze skórek pachniących”, collet de senteur, ze skóry perfumowanej, stanowił bardziej wyszukaną formę koletu skórzanego – nie mogło go zabraknąć choćby w garderobie takich galantów, jak Zygmunt III Waza, czy Janusz I Radziwiłł, który perfumował nadto także całe komplety strojów, czy choćby pasy skórzane. Inwentarz księcia Aleksandra Ludwika Radziwiłła wyszczególnia m.in. kolet z kanafasu podszyty perfumowaną skórą. W La prueba de los ingenios Lope de Vegi kobieta wyrabiająca rękawiczki perfumuje kolet wyciągiem z algalii (cybety, wydzieliny gruczołu kota tybetańskiego), co wywołuje protest jej właściciela:
Algalia to biedak wśród bogaczy;
mimo, że jest dyskretna
zawsze jednak ustępuje przed ambrą
królową wszystkich aromatów.
Zniewieściali lindos, dworzanie tak wyperfumowani i upudrowani, że można ich łatwo wyczuć z drugiej strony ulicy, nie umknęli ostrzu satyry. Dla Don Kichota liczyło się nie to, że jego kamrat ma postrzępiony kolet, ale to, że pachnie ambrą – była to wystarczająca wizytówka pozycji społecznej.