Bywa, że oko proroka, z wytężeniem patrzące w przyszłość, z lekka się wytrzeszczy. To właśnie stało się udziałem Matejkowskiego Wernyhory.
W dobie baroku zaroiło się u nas – pewnie to funkcja specyficznego napięcia moralnego, jakie charakteryzuje te czasy – od proroków, przepowiadaczy przyszłości, wieszczów (nie w sensie poetyckim), wieszczków czy innych polskich Nostradamusów. Notabene widziałem w telewizji film dokumentalny jasno dowodzący, że wiele przepowiedni Michela de Nostre-Dame jak najbardziej stosuje się do naszych czasów: Nostradamus przepowiedział m.in. Osamę bin Ladena i Al-Kaidę. Ale wracając do naszych oszołomów, był choćby taki ks. Marek Jandołowicz, prorok konfederacji barskiej, który przepowiadał zgrozę, trupy i zgliszcza, a z nich odrodzenie Polski w systemie Feniksa z popiołów. Seweryn Goszczyński i Juliusz Słowacki uczcili go odrębnymi utworami, które są wielce głębokie, aczkolwiek nieco mętnawe – jak to już w romantyzmie bywa.
Znacznie wszakże wcześniej od ks. Marka żył dużo od niego większy prorok – ks. Piotr Skarga, wpływowy i bojowy jezuita. „Doznawasz tego narodzie polski mając długo już pokój (O biedny! – J.K), żeś w dostatek urósł, złota, srebra, jedwabiów, których przodkowe nasi nie znali, namnożył. Boże przyczyń więcej, a daj to, aby cię twój pokój nie psował.” To jasne, bo przecież, jak pisał Sęp Szarzyński, „Pokój – szczęśliwość, ale bojowanie/ Byt nasz podniebny”. Najlepiej – hajda na Turka: w dym i na pohybel. Jan Matejko też uczcił Skargę odrębnym obrazem, na którym kaznodzieja wygraża Polsce słowami, których nigdy wobec sejmu nie wypowiedział. Sekretarz Matejki, Marian Gorzkowski, słusznie wskazuje, które to były słowa:
„Będziecie pośmiewiskiem narodów”, mówił nasz prorok podówczas, „w dym i perzynę pójdzie chwała wasza, i wszystkie dostatki i majętności wasze […] Dziedzictwa wasze wpadną w ręce cudzoziemców i domy wasze pójdą do obcych. Jedni z was poginiecie głodem, drudzy mieczem, a trzeci rozproszycie się po świecie […] Będziecie wrogom waszym służyli w głodzie, w pragnieniu, w obnażeniu i włożą jarzma żelazne na szyje wasze […]” itd., itd. Jedyne wyjście w pokucie, a pokutować trzeba, nim Stwórca nie powie „dość”.
No, ale Skarga to był ktoś, a jeśli nie, to przynajmniej był. Tymczasem nie jestem wcale pewien (wielka na ten temat toczy się dyskusja), czy największy prorok Rzeczypospolitej w ogóle istniał. Jeśli tak, to nazywał się Mojsiej Wernyhora (po naszemu Waligóra), z zawodu lirnik i Kozak. W roku 1766, czyli dokładnie w tym samym czasie, w którym ks. Marek pisze swą Wieszczbę dla Polski, wyłonił z siebie przepowiednię o treści właściwie już nam znanej: będzie straszna rzeź na Ukrainie (czyli koliszczyzna, hajdamaczyzna, rzeź humańska albo powstanie Gonty i Żeleźniaka), ale bunt ostatecznie zostanie stłumiony, przywódcy straceni, zaś po jakimś czasie odrodzi się Polska. W istocie wszystko to było słuszne, gdyż rychło wybuchła koliszczyzna, trupów było ponad 200 tysięcy, Polacy stłumili ją wespół z Rosjanami, przywódców stracili, przy czym Iwana Gontę wdzięcznie oskórowano. Jakiś czas później Polska naprawdę odzyskała niepodległość, jakkolwiek nie wiadomo, co to miało wspólnego z hajdamaczyzną. Jednakże prawdy te nie uzyskały wielkiej popularności wśród okolicznych Ukraińców, wskutek czego Wernyhora uciekł na wyspę na rzece Roś, skąd ciskał kolejne przepowiednie, m.in. o rewolucji francuskiej, Napoleonie, odrodzonej Polsce itd., itd. Oczywiście zajęli się nim dyżurni specjaliści od proroctw: Goszczyński, Słowacki i Matejko, na którego obrazie wiszącym w Sukiennicach wytrzeszczony Wernyhora wygląda, jakby miał silny atak wątrobowy, a przy okazji został dynamicznie kopnięty przez konia. Warto też wspomnieć o Michale Czajkowskim, słynnym Sadyku Paszy, no i oczywiście o Stanisławie Wyspiańskim: w Weselu Wernyhora odgrywa przecież niemałą rolę.
Wszystko to jednak jest dość normalne, nawet jak na apokryf, bo są apokryfy, które zrobiły karierę o wiele większą. Oczywiście to polska fałszywka. Jednakże może zastanawiać fakt, że 1 grudnia 1830 roku pismo „Patriota” opublikowało wieszczbę Wernyhory. To samo uczynił „Kurier Polski w Bagdadzie” 1 maja 1843 i londyński „Dziennik Polski” w 1958 roku. We wszystkich przypadkach ciężkie to były czasy. Z niepokojem więc czekam na kolejną publikację wieszczby Wernyhory.