Franciszek II Rakoczy od maleńkości był dla Austriaków problemem. Nie mogli jednak sprawy załatwić „po cichu”, gdyż austriackich, węgierskich i czeskich magnatów łączyły niezliczone więzy krwi i powinowactwa. W tej sferze starano się nie robić wzajem krzywdy; chyba że nie było już innego wyjścia. Spadkobierca Batorych i Rakoczych nie został utopiony w przerębli, lecz rozdzielony z matką, trafił pod „opiekę” cesarza. Próba wynarodowienia młodzieńca nie powiodła się, a wręcz zbliżyła z radykałami, m.in. Miklósem Bercsényim.
26 wrześniu 1694 książę Franciszek II Rakoczy poślubił w kolońskiej katedrze 15-letnią księżniczkę Charlottę Amelię, córkę księcia Hessen-Wanfried-Theinfeld, daleką potomkinię św. Elżbiety Węgierskiej (siostrzenicy św. Jadwigi Śląskiej). Wybrał ją spośród całej talii księżniczek niemieckich, ku niezadowoleniu Wiednia. Wybranka dawała mu bowiem koligacje z rodziną Ludwika XIV. Sam książę we wspomnieniach pisał: „Pokusy młodego wieku i piękne liczko mojej małżonki przyspieszyły decyzję”. Ostatecznie urzędnicy dworu wiedeńskiego uznali, że przy młodej żonie książę zapomni o skłonności do buntu, więc pozwolili małżonkom wyjechać do komitatu szariskiego. Młodzi osiedli na zamku Rakoczych w Sárospatak. Kiedy w 1697 wybuchło w Tokaju chłopskie powstanie skierowane przeciwko Austriakom i szlachcie, ale oszczędzające dobra Rakoczych, książę znów znalazł się w kręgu podejrzeń. Szybko przyjechał do Wiednia, by złożyć deklarację lojalności, ale Leopold I był powściągliwy w wymierzeniu kary. Rakoczemu pogrożono tylko palcem.
Gdy jednak przechwycono korespondencję francuskich dyplomatów (wydał ją udający przyjaźń oficer nazwiskiem François-Joseph Longueval), z której jasno wynikało, że Ludwik XIV pragnie Węgrów użyć do antyhabsburskiej dywersji, Rakoczego aresztowano. Zabrano od łoża źle znoszącej ciążę Amelii i przewieziono do twierdzy Wiener Neustadt. Wtrącono do tej samej celi, w której swoje ostatnie dni przed egzekucją spędził jego dziad, Peter Zrinyi. Francuski poseł w Wiedniu Louis-Hector Villars zdradę Longuevala tłumaczył w liście do Wersalu tym, że pragnął się pozbyć Rakoczego jako męża Amelii. Kilka razy dostąpiwszy wizyty w buduarze dość rozwiązłej księżniczki, najwyraźniej postanowił jej wdzięki zatrzymać dla siebie. Talary wypłacone z austriackiej tajnej kancelarii miały być miłym dopełnieniem transakcji.
Jednak księżna wybrała obowiązek i mimo swego stanu ruszyła za mężem. Szybko zorientowała się, że nie przekupi na dworze nikogo, obojętnie, czy posłuży się złotem, czy niepowszednim kunsztem erotycznym, o którym głośno było w Wiedniu. Zdecydowała się więc na krok śmiały i zorganizowała ucieczkę męża z więzienia. Bez trudu omotała komendanta wojskowego więzienia, Prusaka, kapitana dragonów Gottfrieda Lehmanna. Srogi służbista, pod wpływem pieszczot i łapówek (podobno 500 dukatów) zgodził się zorganizować ucieczkę księcia. Do życzliwości wobec więźnia namawiał Lehmanna także jezuita Friedrich Wolff, osobisty doradca i spowiednik Leopolda I. W ostatniej fazie przygotowań wiedziało o niej już tyle osób, że powodzenie uznać należy za prawdziwy cud albo z góry chroniony i ukartowany układ. Ucieczką Rakoczego zainteresowany był bowiem sam cesarz. Inaczej musiałby go stracić lub przynajmniej po rozprawie sądowej uwięzić, a dowody winy były wątpliwe. Popadłby w konflikt z licznymi rodami niemieckimi, panującymi wprawdzie na niepodległych włościach niewiele większych od ogrodów Schönbrunnu, ale mających głos w Sejmie Rzeszy. Dzięki ucieczce mógł twierdzić, że Rakoczy był faktycznie winien (niewinny by nie uciekał), jego dobra jako porzucone mógł skonfiskować, a kilku świadków jako winnych ucieczki posłać na szafot. Wdzięki Amelii, z którymi podobno zapoznał się już trzy lata wcześniej, były już tylko dodatkiem.
Rakoczy wyszedł z twierdzy w mundurze oficera regimentu Castelli, który chronił twierdzę. Za bramami on i jego pochodzący ze Spisza adiutant wsiedli na chłopski wóz i właściwie bez przygód dotarli do polskiej granicy 12 listopada 1701. W Warszawie odnalazł Miklósa Bercsényiego, który bez środków do życia i pomocy skazany był na tułaczkę. Jedyną szansą była łaska Elżbiety Sieniawskiej (zob. notę Romans polityczny). W Wiedniu rozszalała się burza. O pomoc oskarżono Amelię, ale jako żonie i księżnej niewiele jej groziło. Karą był areszt domowy. Luksusowy, bo odbywany na dworze cesarskim, ale areszt. Na szafot poszli tylko kapitan Lehmann i jego brat oraz grupka bezimiennych dziś pomocników. Dobór straconych wyglądał raczej na eliminację świadków niż szukanie odpowiedzialnych za ucieczkę. Notabene w swych obszernych pamiętnikach książę nigdy nie zająknął się o losach i śmierci swego dobroczyńcy. Nazwisko Lehmann znika z kart natychmiast po wyjeździe Rakoczego z Wiener Neustadt.