Problemem karpackich szlaków handlowych byli z dawien dawna zbóje. Bandytów grasujących wzdłuż traktów z Węgier nazywano beskidnikami lub z węgierska tolvajami. Ich bandy składały się z biednego chłopstwa, niepłaconych żołnierzy, zbiegów. Narodowość czy wyznanie nie miały znaczenia. Opowieści o zbójeckich wyprawach na Węgry utrwaliła legenda, a Kazimierz Przerwa-Tetmajer wspomnienie o takim wypadzie wplótł w Legendę Tatr: „Było wino tokajskie i miód koszycki, placki z pszenicznej mąki i gulasz okraszony, i paprykarz pieprzny; bogata ziemia węgierska, mlekiem i miodem płynąca, o której na skalnym, zimnym Podhalu śnił lud jak o raju. […] Dla Maryny złotej lamy na gorset, kupcowi w Koszycach skradzionej, i dla starego Topora Jasicy cztery flaszki wina, własnoręcznie przez Sablika ze znawstwem rzeczy w piwnicy w Ujhely pod Tokajem u grafa wybranego”. Zbrojne bandy bez skrępowania bawiły się w karczmach. Niektóre, np. w Ptaszkowej koło Grybowa, wprost nazywano Zbójnik, czego ślady przetrwały w nazewnictwie terenowym. Pijących w gospodzie zbójników widzimy na XVII-wiecznej rycinie z dzieła Jakuba Haura Skład albo skarbiec znakomitych sekretów oekonomiey ziemianskiey.
Czasem cichym protektorem był lokalny właściciel ziemski, który dawał zbójom schronienie i żywność w zamian za udział w łupach. Pod Przemyślem napadali kupców bracia Rosińscy, Konstanty Komarnicki, Wojciech Żebrowski. Powszechnie znany był Stanisław „Diabeł” Stadnicki czy jego podkomendny Piotr Cieciszowski. Nie gardziły tak wątpliwym moralnie źródłem dochodów rody Rakoczych, Drugethów i Wesselénych. Niektórzy zasłaniali się mniemanym prawem. W 1680 Jan III zwracał się do Adama Łaskowskiego, dzierżawcy Mszanki, aby nie napadał i nie aresztował kupców węgierskich wiozących wino, pod pretekstem wydania sobie zbiegłych na Węgry poddanych.
Czasem o zbójowanie oskarżano całe wsie. W 1574, wskutek skargi mieszczan bardejowskich, wystawiono zbiorowy pozew mieszkańcom wsi mołdawskich (czyli ruskich) Żołynia, Konieczna i Łęg, należących do tenuty bobrowskiej Mikołaja Jordana. Ale oskarżonym nie dowiedziono winy. Bywały sytuacje krańcowo odmienne, np. z 1658 pochodzi skarga w sprawie złupienia Szydłowej i Gromnika przez ludzi niejakiego Kotowskiego „wiozących wino węgierskie”.
Po polskiej stronie zwalczanie beskidników było zajęciem starostów pogranicznych. Często wykładali na ten cel własne pieniądze, które – nieraz po latach – spłacała im Rzeczpospolita. Czasem miasta i szlachta asygnowały niewielkie kwoty na likwidację bandyty, o którym zrobiło się głośniej. Po nagrodę zgłaszali się z reguły kamraci z bandy lub konkurencja. Niektórzy posesjonaci bronili się na własną rękę. Ponieważ nawet najbliższe okolice Stanisławowa były trapione przez rozboje, dla ścigania band dziedzice utrzymywali na zamku zbrojną milicję pod nazwą ,,smolaków”. Schwytanych łotrów oddawano w ręce sądu miejskiego, zwanego „sekwestrem”, który nie skąpił krwawych wyroków. W aktach czytamy historie grasantów dowodzonych przez cieszących się lokalną sławą hersztów, rozmaitych Piskliwych, Doboszów, Bajuraków, Pintów czy Martyńczuków. Specyficzny rozgłos zyskał niejaki Sałata, ścięty we Lwowie w 1614.
Niekiedy problem nabrzmiewał na tyle, że musiał się nim zajmować sejm. Ale dekretami i siłą nie można było rozwiązać sprawy, u której korzeni tkwiło nie tyle zamiłowanie do przemocy, co sprzeciw wobec bezduszności istniejącego systemu. Często właściciele dóbr i urzędnicy wyznaczeni do pilnowania porządku mieli rękę twardszą niż bandyci, których mieli zwalczać. Próbowali rabować w majestacie prawa. Bywało, że w obronie poddanych stawali władcy, np. w 1545 Zygmunt I Stary przyznał rację poddanym skarżącym się na proceder stosowany przez kuchmistrza królewskiego i starostę pilzneńskiego Jana Tarłę, który wymagał od nich wożenia własnymi końmi wina i innych rzeczy do Dukli, Pilzna, a także na Węgry, „co było wbrew prawu”. Zbójectwo miało również wytworniejszą formę wymuszonych podarunków, które kazali sobie wręczać lokalni dygnitarze. Nieczęsto kupiec był tak zawzięty, by jak Mołdawianin Juliusz Salwaressi dojść ze swą krzywdą do króla. 28 I 1591 Zygmunt III wydał polecenie: „1. rozkazuje Janowi Gulskiemu oddać Juliuszowi Salwaressi z Mołdawii dwie beczki wina i trzy małmazji, zabrane mu w Czobowolach; 2. rozkazuje Mikołajowi Łanckiemu, podstarościemu trembowelskiemu, oddać zabraną beczkę małmazji Juliuszowi Salwaressi; 3. rozkazuje Pawłowi Ciemierzyńskiemu, podstarościemu kamienieckiemu, wydać Juliuszowi Salwaressi z Mołdawii zabraną mu beczkę wina”.
Po południowej stronie Karpat z bezpieczeństwem nie było lepiej. A czasem bili się tam także krajanie, o czym świadczy zapiska z XVI-wiecznej księgi grodu sądeckiego: „Wojciech Grabka Mieszczanin Sandecki […] protestował się na Sławnego Wojciecha Gandalphiego Babptistę Mieszczanina Sandeckiego o to, iż on na drodze pomienionego Wojciecha broni przy sobie nie maiącego pobił pomordował między Gniazdami a Forbasem. Mało na tym w Podolinicu z pomocnikiem swym przezwiskiem Jankowskim […] usiekli z rusznic strzelali broni przy sobie nie maiącego iako człeka kupieckiego nikomu z nich nie bendącz winien, którą ranę Urząd ninieyszy Grodzki Sandecki wiedział ciętą po lewey stronie nad uchem długą i głęboką […] szacował sobie szkód na 300 flor[enów]”.