Najazd turecko-tatarski w 1676 roku zastał Rzeczypospolitą tylko częściowo przygotowaną do obrony. Około pięćdziesięciotysięczna armia pod wodzą paszy damasceńskiego Ibrahima Szejtana w sierpniu przekroczyła Dniestr i skierowała się na podbój Pokucia. Naprzeciw ruszył Jan III na czele około 18 tysięcy żołnierzy. 24 września odniósł spory sukces w bitwie pod Wojniłłowem, po której skierował się na Żórawno, gdzie założono warowny obóz, w oparciu o który Sobieski zamierzał stoczyć bitwę z nieprzyjacielem. Król liczył, że warunki terenowe umożliwią mu lepszą obronę. Od północy pozycje polskie osłaniała podmokła dąbrowa, a od południa Dniestr. Susza jednak wydatnie zmniejszyła walory obronne miejsca.
Nie było już czasu na zmianę lokalizacji obozu. Przystąpiono do robót fortyfikacyjnych. Pracami kierował François Crossini. Po okolicy zaś rozjechała się obozowa czeladź, by zdobyć prowiant. W nocy 25 września pod obozem pojawiła się orda, a z daleka widoczne łuny pożarów świadczyły o jej niszczycielskiej działalności. Rozpuszczone zagony osaczyły polski obóz. Nazajutrz pod Żórawno przybył chan Selim Girej i natarł na nieukończone szańce. Polacy odparli jednak ten atak.
Główną troską oblężonych było ukończenie robót fortyfikacyjnych. Nikt nie spał w nocy z 26 na 27 września. Wszyscy, w tym hetmani, chwycili za łopaty i rydle. Opłaciło się. Rankiem okopy były gotowe. 28 września pod polski obóz przybyły główne siły tureckie i z marszu przystąpiły do szturmu. Nazajutrz stanął pod Żórawnem Szejtan. Rozwinął Tatarów na lewym skrzydle, Turków zaś na prawym. Przeciwko nim wyszło z obozu wojsko polskie. Po lewej stanęli Litwini z hetmanem wielkim litewskim Michałem Pacem, po prawej zaś koroniarze pod dowództwem hetmana polnego koronnego Stanisława Jabłonowskiego. W centrum stał król i hetman wielki koronny Dymitr Jerzy Wiśniowiecki. Wódz turecki zamyślał odciągnąć Polaków od obozu, a następnie ich oskrzydlić. Plan ten udał się tylko częściowo, gdy Litwini zapuścili się zbyt daleko w pogoni za nieprzyjacielem. Ruszyły za nimi niektóre oddziały polskiego centrum. Powstała luka, w którą próbowali wtargnąć Tatarzy. Zostali jednak odparci przez Kozaków i polską piechotę, ponosząc duże straty. Noc położyła kres tego nierozstrzygniętego starcia.
Turcy rozpoczęli regularne oblężenie. Armaty ostrzeliwały polski obóz, wyrządzając w nim spore straty. Codziennie spadało 400 kul. Oblężeni odczuwali brak armat dużego kalibru, którymi mogliby odpowiedzieć na turecki ostrzał. Z każdym dniem Turcy przesuwali swe baterie bliżej, ku polskim pozycjom. 7 października byli już na odległość strzału z moździerzy.
Nazajutrz doszło do ciężkich i niezbyt pomyślnych dla Polaków walk kawaleryjskich na przedpolach polskiego obozu. Sytuacja stała się groźniejsza, kiedy oblegający jeszcze zbliżyli się ze swymi bateriami. Ostrzał stawał się coraz bardziej uciążliwy. Obrońcom nie pozostało nic innego, jak tylko wycofać się na nowo wybudowane okopy, niszcząc dotychczasowe umocnienia. Tego trudnego zadania dokonano w nocy z 12 na 13 października.
Polakom zaczęło brakować żywności i paszy dla koni. Na wyczerpaniu była także amunicja. Słabsi upadali na duchu, a niektórzy wręcz dezerterowali. Animuszu nie stracił jednak wódz naczelny: „Z gorszych wyprowadzałem was terminów – tłumaczył żołnierzom – czyż myślicie, że głowa moja stała się słabszą po włożeniu na nią korony!”. Koronowana głowa nie tylko nie straciła fantazji, ale miała także sporo oleju i szczęścia. Zgodnie z królewskimi przewidywaniami nastały słoty i deszcze. Obóz turecki zagrożony został zalaniem przez przybierającą ciągle Krechówkę. Sytuacja oblegających nagle stała się dużo trudniejsza niż oblężonych. Jakby tego było mało zaczęły dochodzić wieści o odsieczy.
Wobec tego obu stronom nie pozostało nic innego jak negocjacje, które zakończono 17 października podpisaniem traktatu pokojowego. Przy Turcji pozostawało Podole, Bracławszczyzna i południowa część województwa kijowskiego. Polacy zaś zatrzymywali jego resztę z Białą Cerkwią. Nie było już za to mowy o haniebnym haraczu, który Rzeczypospolita zobowiązała się płacić na mocy traktatu buczackiego. W istocie pokój ten był kompromisem pomiędzy wyczerpanymi przeciwnikami. Rzeczypospolita w danej chwili nie posiadała sił i środków, by rewindykować utracone prowincje. Zyskała jednak kilka lat spokoju i czas na złapanie oddechu po wieloletniej wojnie. Pakta żórawińskie spotkały się jednak z wrogim przyjęciem szlachty, zwłaszcza tej, która utraciła swe majątki na Podolu i Ukrainie. Oskarżając króla, ta sama szlachta zredukowała środki na armię, której liczebność zmniejszono do 12 tysięcy.