Żółkiew założył w 1597 roku hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski. Była ona specjalnie projektowana tak, aby spełniła wszystkie warunki modnej wówczas idei miasta idealnego. Kilka lat później, bo w roku 1603, Żółkiew za przywilejem króla Zygmunta III otrzymała prawa miejskie. Hetman do końca swoich dni dbał o założone przez siebie miasto. Po jego śmierci wdowa Regina z Herburtów Żółkiewska nie przestała rozwijać Żółkwi. Także później miasto miało szczęście do kolejnych właścicieli: córki Stanisława Żółkiewskiego, Zofii, która wyszła za Jana Daniłowicza, wojewodę ruskiego, a potem ich córki Zofii Teofili, matki przyszłego króla Jana III. Po śmierci tej ostatniej Żółkiew dostała się właśnie Sobieskiemu, stając się jego ulubioną rezydencją.
Wymienieni właściciele dokładali wielu starań, aby rozwijać miasto. Rozbudowywano zamek, fundowano kościoły i klasztory; przybywało też mieszkańców, którzy osiedlali się w nim na określonych prawach, jak to bywało w miastach prywatnych. Wraz z wzrostem liczby ludności powstawały warsztaty rzemieślnicze i rozwijał się handel. Sam założyciel miasta był bardzo zainteresowany, aby Żółkiew rosła i rozwijała się pomyślnie. Nie było tajemnicą, że jedną z ambicji Żółkiewskiego było dorównanie innemu prywatnemu miastu, Zamościowi.
Ze względu na swoje położenie (na Rusi, blisko terenów etnicznie polskich) Żółkiew była miejscem, które zasiedlała prawdziwa mozaika narodowościowa. Spotkać tam było można Polaków, Rusinów, Ormian, Niemców, a już w ostatnich latach XVI wieku odnotowano także obecność Żydów.
Początkowo ich liczba nie była wielka, jednak rosła nieustannie. W roku 1600 Żółkiewski pozwolił im na zbudowanie pierwszego domu modlitwy. Hetman prawdopodobnie cenił osiadłych w mieście Żydów. Na ogół byli to sprawni rzemieślnicy, a z ich usług w zarządzaniu dobrami i finansami powszechnie korzystali magnaci w Rzeczypospolitej. W 1620 roku wspólnota Żydów w Żółkwi musiała być na tyle liczna i znacząca, że stała się samodzielnym kahałem żółkiewskim (czyli samodzielną wspólnotą), a nie jak do tej pory podległą kahałowi ze Lwowa. W 1640 roku otwarta została jesziwa, czyli szkoła żydowska. W Żółkwi działała również żydowska drukarnia znana w całej Europie. Z jej usług korzystali także właściciele miasta.
W kolejnych dziesięcioleciach następował dynamiczny rozwój żółkiewskiej gminy żydowskiej. Sprzyjały temu przywileje, które nadawali jej kolejni właścicieli miasta. Zachowane dokumenty aż nazbyt wyraźnie pokazują, jak ważną rolę odgrywali Żydzi w funkcjonowaniu miasta. Stanowili oni liczną społeczność, szczególnie w XVIII wieku. Ich domy zajmowały kilka ulic. Oprócz biedoty wśród miejscowych Żydów było wielu takich, którzy oddawali właścicielom Żółkwi nieocenione usługi nie tylko w rzemiośle i handlu, lecz także w zarządzaniu ich majątkiem. Brali od nich w arendę młyny, browary, karczmy, stawy, zbieranie najróżniejszych opłat i podatków. Wymieniać można by jeszcze długo. W końcu dochodziło do sytuacji, że podpisywano z nimi kontrakty oddające im w arendy gospodarkę całego miasta. W ten sposób właściciel na przewidziany w umowie okres zyskiwał zarządcę, który zobowiązywał się regularnie wypłacać mu z arendowanych dóbr określoną sumę gotówki. Szczególnie potomkowie Jana III odczuwali jej nieustanny głód. Za ich czasów zaczęły się więc mnożyć tego rodzaju umowy, a także coraz częściej zastawiano u kupców żydowskich drogocenności w zamian za szybką pożyczkę.
Rosnące znaczenie społeczności żydowskiej niekiedy kłuło w oczy miejscowych chrześcijan. Znamy supliki, w których skarżą się oni Sobieskim na postępujące wykupywanie ich domów. W Żółkwi pewne kontrowersje wzbudziła budowa synagogi podjęta w 1692 roku za przywilejem Jana III. Król nakazywał, by świątynia była obronna, a na potrzeby dopełnienia tego warunku pozwolił Żydom korzystać ze swoich kamieniołomów oraz użyczył swego nadwornego architekta. W efekcie powstała wielka synagoga spełniająca oczekiwane warunki, zdobiona z prawdziwym smakiem, z widocznym herbem królewskim. Stała się ona przyczyną kąśliwych uwag katolickiego duchowieństwa. W mieście prywatnym – w dodatku należącym do króla, który na taką budowę wydał zgodę – trudno było uzyskać coś więcej niż zakaz regularnego bielenia fasad synagogi, by nie wybijała się zbytnio pośród żółkiewskich kościołów.
Pomimo tych drobnych zgrzytów w źródłach nie ma świadectw, by w XVII i XVIII wieku dochodziło w Żółkwi do jakichś ostrzejszych zatargów pomiędzy Żydami a przedstawicielami innych nacji. Takich ekscesów nie życzyli sobie właściciele miasta ani ich zarządcy, ani sami Żydzi. Spokoju w mieście pilnowały sądy. Dla ludności nieżydowskiej był to sąd gubernatora miasta, niekiedy zwany zamkowym, a dla społeczności żydowskiej sąd przy kahale, niekiedy nazywany duchownym. Sprawcy wszelkich niepokojów mieli do nich trafiać, a niekiedy bywali zamykani w areszcie. Jednak jeśli jakiś Żyd był sprawcą zamieszania w mieście, podpadał pod sąd zamkowy. Taka sytuacja przydarzyła się krewkiej Żydówce, Krendlowej Leybowej. W aktach spraw sądzonych na zamku żółkiewskim zanotowano pod datą 21 II 1742 (NGAB, F. 694, op. 4, nr 993, k. 28): „Ponieważ Krendlowa Leybowa Żydówka ważyła się, jako się pokazało, Leybę Szpenderowicza kupca żydowskiego publicznie, z wielką konfuzyą na ulicy grabić bez sądu i prawa, odebrawszy niosący lichtarz wielki od posługacza jego, tudzież wielkie hałasy po mieście przez to robić. Zaczym Sąd Zamkowy, zabiegając tak śmiałym odwagom, konfuzyom y bezprawiom, nakazuje, aby Krendlowa Leybowa za to dała winy na zamek prochu dobrego puł kamienia. Za konfuzyą zaś uczynioną słusznemu kupcowi Leybie Szenderewiczowi zapłaciła grzywien pięć. Tudzież publicznie przed Rabinem Duchownym y kahalnymi przeprosiła y długu swego, który u iego ma do niedziel sześciu, nie ważyła się upominać. Tym dekretem nakazuję”.
Nie znamy przyczyn zatargu pomiędzy przedstawicielką płci pięknej a kupcem i jego sługą. Wiemy tylko, że wydarła im ona wielki lichtarz i narobiła zamieszania w mieście. Warto zwrócić uwagę, że oprócz zwyczajnych kar na rzecz miasta i pokrzywdzonego kupca, sąd zamkowy nakazał się jej ukorzyć przed rabinem i sądem kahalnym. Oznacza to, że urzędnicy Sobieskich, a potem Radziwiłłów starali się wspierać autorytet sądu żydowskiego. Takie postępowanie leżało w ich interesie. Zdejmowało z nich obowiązek zajmowania się sprawami licznej grupy mieszkańców. W dodatku zwalniało też z zajmowania się sprawami niejednokrotnie mało dla nich jasnymi, których słabe rozumienie mogłoby prowadzić tylko do sytuacji konfliktowych.
Dlatego też w sytuacji, gdy sprawcą przestępstwa był Żyd, sprawę starano się oddać sądowi kałowemu. Tak było w 1742 roku przy okazji sprawy Arona Samsonowicza z Chackielem. Ten ostatni musiał mieć mniej szczęścia, gdyż dostał się do aresztu miejskiego. Jednak sędziowie, najwidoczniej nie dostrzegając powodów, by sądzić Chackiela w mieście, uwolnili go z aresztu i odesłali do Kahału (NGAB, F. 694, op. 4, nr 993, k. 30): „Arona Samsonowicza Żyda sprawę z Chackielem Żydem szafarzem odsyłam do sądów kahałowych, aby sprawiedliwie rozsądzili. Salva apellatione do Urzędu Zamkowego, a że ad instantiam Kahału ten Chackiel Żyd był do kordygardyi wsadzony, więc go dla dalszey rozprawy z aktorem uwalniam”.
Oczywiście zdarzało się i tak, że strony w sądzie nie zgadzały się z wyrokiem. Przysługiwało im prawo apelacji do wyższej instancji. Tą wyższą instancją dla sądu kahałowego był sąd zamkowy. Nie zawsze jednak przynosiło to oczekiwany skutek, a niejednokrotnie mogło się skończyć jeszcze większymi kłopotami i przynieść wstyd apelującemu. Zwłaszcza gdy mamy na uwadze, że urzędnicy z zamku raczej starali się nie podważać autorytetu sędziów przy Kahale i zwykle rezygnowali z rozstrzygania wewnętrznych sporów żydowskich.
Zimą 1742 roku z apelacją do zamku przyszedł Jonasz Herszkowicz. Zapewne srodze się rozczarował wyrokiem, skutkiem którego musiał przełknąć wstyd publicznego przepraszania rabina i sądu kahałowego. Pewnym pocieszeniem mogło być odstąpienie od wymierzenia mu kary na rzecz zamku (NGAB, F. 694, op. 4, nr 993, k. 33-33v): „Za apellacyą uczynioną z Sądów Duchownych Żydowskich do zwierzchności zamkowey przez Jonasa Herszkowicza, Żyda mającego sprawę z Perlą Żydówką, weyrzawszy w dekret rabinowski, tudzież w słuszność sprawy, że prawdziwie według należytości był osądzony. Sądem Mnieyszym [kahalnym – przyp. K.K.] ten dekret w roku 1742 dnia 1 febr. ferowany in toto approbuię, a za to, że niesłusznie apelował, ma duchownych wespół z Rabinem, stanąwszy u ich sądu, publicznie przeprosić. Winę zaś zamkową, którą należało naznaczyć, ex clementia Sądu znaszam”.
W aktach przechowywanych w Narodowym Historycznym Archiwum Białorusi w Mińsku odnaleźć można wiele materiałów naświetlających różne fragmenty życia mieszkańców Żółkwi na przestrzeni XVII-XVIII stulecia. Także tych dotyczących sporów sądowych. Pokazują one cały koloryt dnia codziennego mieszkańców miasta i może choć po części dają receptę na pokojowe współistnienie odmiennych kultur.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego: