W historii literatury polskiej, obok uznanych i sławnych autorów, istnieją niedocenieni i zapomniani twórcy, wśród których odnajdziemy bardzo liczną grupę kobiet. Do literatek, które pojawiają się na marginesie rozważań lub są przywoływane jedynie w przypisach, należy między innymi Tekla z Bielińskich Łubieńska – autorka dramatów, wierszy, rozprawek i tłumaczeń. Pomimo że jej postać nie spotkała się dotąd z większym zainteresowaniem badaczy, zasługuje na bliższą uwagę i bardziej eksponowane miejsce w dziejach naszego piśmiennictwa. Była ona bowiem jedną z pierwszych polskich pisarek, które odwoływały się w swojej twórczości do kwestii narodowej, niepodległościowej i patriotycznej. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że jej tragedie ukazywały „postawę bezgranicznego samopoświęcenia jednostki”, przedstawioną później przez Adama Mickiewicza w Konradzie Wallenrodzie i trzeciej części Dziadów.
Największą popularnością spośród dzieł hrabiny cieszyła się Wanda, królowa polska, która miała swoją premierę 17 kwietnia 1807 roku w Teatrze Narodowym w Warszawie. Sztuka ta została przyjęta niezwykle entuzjastycznie – wystawiono ją jeszcze kilkakrotnie w tym samym roku nie tylko w stolicy, lecz także w Poznaniu, a w latach późniejszych również w Krakowie. We wstępie do pierwszego wydania Wandy... z 1927 roku możemy przeczytać, że stanowi ona „wcale niemałoważną pozycję w historji polskiej poezji dramatycznej i polskiego teatru; że jakkolwiekby wypadł dzisiejszy sąd o tej pierwszej oryginalnej tragedji w Polsce XIX wieku, była ona wówczas zjawiskiem literackiem dużego znaczenia, górującem nad całą — z wyjątkiem Odprawy posłów greckich — przeszłością twórczości polskiej na tem polu i torującem jej drogę na przyszłość lat kilkunastu”.
Poza działalnością literacką Łubieńska interesowała się sprawami życia publicznego. Wiadomo, że uczęszczała na obrady sejmowe i spotkania polityczne, pełniła rolę wizytatorki warszawskich pensji i szkół żeńskich, zajmowała się także wychowywaniem powierzanych jej opiece sierot. Była dobrą zarządczynią i zaradną organizatorką, która chętnie oddawała się zajęciom zarówno kobiecym, jak i męskim. Lubiła bowiem nie tylko tańczyć i grać na klawikordzie, lecz także jeździć konno i polować. Pomimo że została wychowana na światową damę, nad splendor i sławę przedkładała ciche i spokojne życie – najlepiej z dala od miejskiego zgiełku i przepychu. Uchodziła za wyjątkowo skromną, pobożną, wrażliwą i szlachetną kobietę o łagodnym charakterze i pogodnym usposobieniu, kochającą żonę i matkę, której niezwykła troskliwość i oddanie rodzinie wzbudzały szacunek współczesnych. Warto zatem przypomnieć koleje życia i dokonania tej niesłusznie zapomnianej damy z przełomu XVIII i XIX wieku.
Tekla Teresa z Bielińskich Łubieńska przyszła na świat 6 czerwca 1767 roku w Warszawie. Była jednym z sześciorga dzieci Franciszka Bielińskiego, starosty czerskiego, członka Komisji Edukacji Narodowej i późniejszego pisarza wielkiego koronnego, oraz Krystyny z Sanguszków – marszałkówny wielkiej litewskiej. Po przedwczesnej śmierci matki w 1778 roku wychowaniem dziewczynki i jej dwóch sióstr zajęła się babcia, księżna Barbara z Duninów Sanguszkowa – jedna z najbardziej światłych polskich arystokratek XVIII wieku. Dzięki niej panny Bielińskie odebrały staranną domową edukację, która obejmowała między innymi naukę języka francuskiego, historii, geografii, rysunku, muzyki i tańca. Dziewczęta spędzały czas zarówno na poważnej nauce, jak i na radosnej zabawie – zawsze pod czujnym i troskliwym okiem księżnej. Dzieciństwo upływało im w rodowych siedzibach Bielińskich i Sanguszków – w okazałych pałacach w Warszawie, Lubartowie, Poddębicach i Szymanowie.
Jesienią 1780 roku trzynastoletnia Tekla poznała starszego od siebie o dziewięć lat Feliksa Łubieńskiego – starostę nakielskiego, przyszłego posła, szambelana, rotmistrza wojsk koronnych i ministra sprawiedliwości. Młodzi od początku przypadli sobie do gustu, a obopólna sympatia dość szybko przerodziła się w miłość. Ceremonia zaślubin Tekli i Feliksa miała miejsce 6 listopada 1782 roku w kaplicy pałacu Bielińskich w Warszawie, a trzy dni później odbyło się wesele na ponad dwieście osób. Wśród gości był między innymi król Stanisław August Poniatowski, który rozpoczął uroczysty bal, tańcząc w pierwszej parze z młodziutką hrabiną.
Małżonkowie doczekali się aż dziesięciorga dzieci: siedmiu synów, Franciszka, Tomasza, Piotra, Jana, Henryka, Tadeusza i Józefa, oraz trzech córek, Marii, Pauli i Róży. Łubieńska wychowywała swoje pociechy w wierze i duchu patriotyzmu, rozwijała w nich zamiłowanie do teatru i literatury, troszczyła się o ich zdrowie, wykształcenie i przyszłość. W poświęconym jej szkicu biograficznym autorstwa Seweryny Pruszakowej możemy przeczytać, że „sama (...) oddała się gorliwie wychowaniu dziatwy, nie spuszczając się w tym względzie na nikogo, a lubo przy coraz liczniejszej rodzinie potrzebowała później wezwać pomocy nauczycieli, sama uczyła dziatki pacierza, przemawiała do nich o Bogu, a w młode ich serca zaszczepiła miłość ojczyzny; sama była wreszcie jedyną mistrzynią córek, których nie wypuściła ani na chwilę z pod macierzyńskich skrzydeł swoich”. Stosowane przez hrabinę metody wychowawcze okazały się wyjątkowo skuteczne – jej synowie i córki odznaczali się odwagą, pracowitością i szlachetnością, cechowała ich wielka wrażliwość, serdeczność i łagodność. Byli również prawdziwymi patriotami, zaangażowanymi w działania na rzecz ojczyzny i rodaków. Młodzi Łubieńscy chlubnie zapisali się na kartach polskiej historii, przysparzając sławy swojemu rodowi.
Po ślubie Łubieńscy zamieszkali początkowo w Szczytnikach, skąd po zaledwie kilku latach – ze względu na pełnione przez hrabiego funkcje dyplomatyczne – powrócili do Warszawy. Łubieńska zajmowała się wówczas nie tylko wychowywaniem dzieci , lecz także organizowaniem rozmaitych spotkań i uroczystości. Wraz z mężem brała aktywny udział w życiu politycznym i kulturalnym stolicy, a każdą wolną chwilę poświęcała twórczości literackiej. To właśnie w tym okresie powstały jej wiersze patriotyczne, które, niestety, nie zachowały się do naszych czasów.
W 1791 roku hrabina otrzymała najwyższe odznaczenie cesarstwa austriackiego dla kobiet – Order Krzyża Gwiaździstego. Dwa lata później, w obawie przed wojną z Prusami, wyjechała wraz z dziećmi do Pragi czeskiej, gdzie przebywała przez kilka miesięcy. We wrześniu 1793 roku powróciła do Szczytnik, aby następnie – już w towarzystwie męża – zamieszkać w Zagości. Była to jej ulubiona rezydencja, w której chętnie i często oddawała się pracy literackiej. Wiadomo, że zajmowała się wówczas nie tylko własnymi dziećmi, lecz także osieroconymi panienkami, między innymi dziewczętami z rodu Lanckorońskich i Grodzickich.
W 1797 roku Łubieńscy przeprowadzili się do położonego nieopodal Warszawy Guzowa, gdzie znajdował się imponujący pałac z pięknym ogrodem. Hrabina tęskniła za malowniczym otoczeniem Zagości, potrafiła jednak docenić urok nowej rezydencji – tym bardziej, że zawarła tam znajomości z mieszkającymi w pobliskich majątkach rodzinami Tańskich, Krasińskich, Szymanowskich i Łuszczewskich. Jak pisała Seweryna Pruszakowa, podczas wspólnie organizowanych spotkań Łubieńska układała „komedyjki wierszem i prozą, które dorastające dziatki [Łubieńskich] odgrywały wspólnie z sąsiednią dziatwą. Co czwartek i co niedziela zjeżdżali się wszyscy kolejno w miejscu umówionem i zabawiali w miły i nauczający sposób. Pisano tam na zadanie rozprawki rymem i prozą, dobierano wiersze do zadanych wyrazów lub końcówek, słowem ćwiczono umysł pożytecznie. Co miesiąc bywały liczniejsze zebrania, i wówczas odgrywano komedyjki, do których treść główna zawczasu była obmyślaną, sceny zaś improwizowała młodzież pod chwilowem natchnieniem. Liczne grono nauczycieli chętnie brało udział w tych zabawach, co dodawało im tem poważniejszego znaczenia”.
W Guzowie hrabina zajmowała się również tłumaczeniem dzieł dramatycznych, takich jak Elfryda Friedricha Johanna Justina Bertucha, Andromacha Jeana-Baptiste’a Racine'a, Siroe Pietra Metastasia i Szczebiotliwy Voltaire'a. W tym też okresie rozpoczęła pracę nad tragedią Wanda, królowa Polski, którą zamierzała zgłosić na zorganizowany przez Towarzystwo Przyjaciół Nauk konkurs literacki. Zanim jednak podjęła ostateczną decyzję o przesłaniu rękopisu swojej sztuki, doszło do pewnego incydentu. Pełna niepokoju, w liście do syna Tomasza z 14 czerwca 1806 roku, pisała: „Nie wiesz jeszcze o mojej Wandzie. Ktoś oddał ją do Towarzystwa i cały świat wiedział, że to moja, co mnie niezmiernie zgryzło. [Józef Kalasanty] Szaniawski poznał się z [Ludwikiem] Osińskim, który miał zlecenie zdać o niej raport Towarzystwu i dostał go od niego pod wielkim sekretem do przeczytania. Była także inna [tragedia], ale bez miłości własnej muszę powiedzieć, że moja była o wiele lepsza. Osiński obiecał mnie, że mi da o niej zdanie swoje, że ją sądzić będzie jak najsurowiej, a jam ją przyrzekła poprawić, jeżeli ją godną tego osądzi, oczekuję zatem jego decyzji jak wróci z Poznania, gdzie z aktorami pojechał”.
Wbrew jednak dręczącym Łubieńską obawom, Wanda... została oceniona bardzo pozytywnie – zarówno przez krytyka Ludwika Osińskiego, jak i przez cenzora Józefa Lipińskiego. Wkrótce też wystawiono ją na warszawskiej scenie narodowej, gdzie odniosła wielki sukces. Pieczę nad spektaklem sprawował Wojciech Bogusławski, który nie tylko sam wystąpił w przedstawieniu, lecz także zatrudnił najlepszych ówczesnych aktorów, między innymi Marcina Szymanowskiego, Alojzego Żółkowskiego i Bonawenturę Kudlicza. W postać tytułowej bohaterki wcieliła się zaś córka samego mistrza, Rozalia Bogusławska. Powodzenie sztuki było tak duże, że zdecydowano się powtórzyć ją jeszcze dwukrotnie w odstępie zaledwie kilku dni, co – jak pisał Józef Ujejski – ówczesnym „tragedjom zdarzało się (...) nadzwyczaj rzadko. Powodzeniem większem cieszyły się tylko opery i popularne „dramy” w rodzaju Kotzebuego. Natomiast publiczność ciekawa poważnej tragedji w stylu klasycznym w Warszawie tak nieliczna, że powtarzano przedstawienie tego rodzaju w bliskim terminie tylko wówczas, gdy było wiadomo, że je wiele osób, będących na premjerze, chce ujrzeć po raz drugi”.
O powodzeniu Wandy... zadecydowała jednak nie tylko znakomita obsada aktorska, lecz przede wszystkim względy ideowe – zwłaszcza kwestia patriotyzmu. W sztuce nie zabrakło również aluzyjnych nawiązań do ówczesnej sytuacji politycznej, co niewątpliwie wpłynęło na jej wielką popularność. Należy przy tym pamiętać, że była to pierwsza tragedia narodowa wystawiona w teatrze warszawskim, a także pierwszy utwór dramatyczny o Wandzie, który wywołał wiele reminiscencji literackich. Ponadto dzieło to stanowiło, jak zauważył Julian Maślanka, „pierwszą chronologicznie tragedię na temat zaczerpnięty z dziejów bajecznych, co miało niebagatelne, a nawet w pewnym sensie wręcz przełomowe znaczenie, jeżeli spojrzeć na ten problem od strony obowiązującej jeszcze wówczas poetyki klasycznej”. Wprowadzenie bowiem „na scenę narodową bohaterki z czasów przedhistorycznych, w kilkanaście zaledwie lat po stanisławowskim okresie krytycznego stosunku do podań kronikarskich, oznacza swego rodzaju literacką nobilitację tematyki z dziejów bajecznych i tematyka ta zdobędzie wnet pełne obywatelstwo w naszej literaturze”.
Słów najwyższego uznania nie szczędzono również samej autorce sztuki – na łamach ówczesnej prasy chwalono jej talent, erudycję i patriotyzm. Widziano w niej światłą obywatelkę, którą należy czcić i naśladować. Ludwik Osiński, w wierszu dedykowanym Łubieńskiej z okazji dnia jej imienin, pisał między innymi:
(…)
Tyle mię cudów jeszcze nie zadziwia,
Za Feba dary stanie serce twoje;
Lecz jaka wtenczas siła cię ożywia,
Gdy śpiewasz dzielne rycerze i boje?
Tobież przystoi sztylet Melpomeny?...
Od tylu wieków ta ziemia nie miała
Komu powierzyć berła polskiej sceny...
Aż wreszcie Wanda tobie je oddała.
Idź, niewstrzymana wiecznej sławy torem,
Miłość narodu niech ci siły doda;
Głoś nam te cnoty których jesteś wzorem:
Laur nieśmiertelny... pięknaż to nagroda!...
Hrabina nie pozostała obojętna na pochwałę wybitnego krytyka i w podzięce za jego poetycki hołd odpowiedziała mu pełnymi skromności słowami:
Tłómacz Alzyry, Horacych i Cynny
Nazbyt wysoko słaby rym wynosi;
Jeśli mi czasem zdarzy się wiersz płynny
Ten czucie moje, nie zaś sławę głosi.
Wanda, swobodnych niegdyś myśli dziecię
W cichem ustroniu ukryta leżała;
Tyś ją sam wskrzesił, ukazał na świecie,
Z rąk twoich blasku i sławy nabrała.
Nie roję takich oklasków brzękliwych
Co zdumienia wydrzeć umie sztuka;
Ale wspomnienia prawdziwie życzliwych
I ich pochwały serce moje szuka.
Więc Andromedy autor tak wsławiony,
Niech przyjmie czułej mej wdzięczności brzmienia,
Nie za pochlebnej lutni dźwięk pieszczony,
Ale za pamięć dnia mego imienia.
Pomimo że Wanda... cieszyła się ogromną popularnością wśród współczesnych, została wydana dopiero w 1927 roku. Niestety, wciąż nie wiemy, dlaczego przez ponad sto lat pozostawała w rękopisie... Tymczasem 5 grudnia 1807 roku w Teatrze Narodowym w Warszawie odbyła się premiera kolejnego dzieła Łubieńskiej, tragedii pt Karol Wielki i Witykind. Była to „wystawiona z operowym przepychem sztuka okolicznościowa, przedstawiająca pod alegorią bohaterów tytułowych traktat przyjaźni zawarty między Napoleonem a królem saskim”. Przedstawienie to stało się ważnym wydarzeniem w życiu kulturalnym stolicy – zwłaszcza że zaszczycił je swoją obecnością Fryderyk August I Wettyn wraz z żoną Marią Amalią i córką Marią Augustą. Za sukces spektaklu odpowiadał Wojciech Bogusławski, który – podobnie jak w przypadku Wandy... – zatrudnił najlepszych ówczesnych artystów. Wiadomo, że na deskach warszawskiego teatru pojawili się między innymi: Marcin Szymanowski, Józefa Ledóchowska i Rozalia Bogusławska. Zespołem baletowym kierował Franciszek Szlancowski, a muzykę skomponował Józef Elsner. Sztuka zyskała wielki rozgłos i uznanie krytyków, została również bardzo szybko opublikowana, o czym informowała Gazeta Warszawska z 29 grudnia 1807 roku: „W księgarniach tuteyszych dostać można świeżo wyszłego z druku Dramma pod tytułem: Karol Wielki i Witykind, przyozdobionego medalami, z których na jednym jest Karol W. i Napoleon W., a na drugim Witykind i Fryderyk August Król Saski. – Kosztuje zło: 3”.
Twórczość literacka Łubieńskiej obejmowała także wiersze o charakterze okolicznościowym, religijnym i moralnym, które jednak, poza nielicznymi wyjątkami, nie przetrwały do naszych czasów. Źródłem natchnienia były dla niej rozmaite wydarzenia i obserwacje z życia codziennego – w równym stopniu inspirowały ją malownicze krajobrazy, miejskie widoki, odbyte podróże, obrady na sejmikach, uroczystości rodzinne... Niestety, hrabina nie podpisywała swoich dzieł pełnym imieniem i nazwiskiem, nie pragnęła też, aby kiedykolwiek zostały opublikowane. Podobno nie ceniła ich zbyt wysoko i traktowała jedynie jako miłą rozrywkę, wytchnienie od codziennych trudów i obowiązków. Można jednak odnieść wrażenie, że ukrywała swoje ambicje literackie i marzenia o poetyckiej sławie, a świadczyłaby o tym jedna z jej fraszek:
Niechaj nikogo to nie zastanawia
Że się kobieta wierszykiem zabawia,
Dla czegóż, proszę, w teraźniejszym czasie
Mieścić się także nie mamy w Parnasie?
Co ciekawe, w strofach tych pobrzmiewa echo poglądów emancypacyjnych, które pojawiają się również w Wandzie... Wierna rodzimej tradycji i obyczajom Łubieńska była jednocześnie kobietą nowoczesną, dostrzegała nadchodzące zmiany i pragnęła wcielać je w życie. Jak się wydaje, postawa hrabiny wynikała nie tylko z jej gruntownego wykształcenia i dużej wrażliwości, lecz także z obserwacji życia na dworze Barbary z Duninów Sanguszkowej – kobiety aktywnej, silnej i niezależnej, która z powodzeniem realizowała swoje zamiłowania, pragnienia i aspiracje.
Pod koniec 1806 roku Łubieńscy ponownie przenieśli się do Warszawy, gdzie zamieszkali w dawnym pałacu Bielińskich na ulicy Królewskiej. Przeprowadzka ta była spowodowana objęciem przez hrabiego stanowiska ministra sprawiedliwości w rządzie Księstwa Warszawskiego. Podobnie jak w okresie Sejmu Czteroletniego, małżonkowie prowadzili dom otwarty, aktywnie uczestnicząc w życiu politycznym i kulturalnym stolicy. Łubieńska zajmowała się również działalnością edukacyjną, pełniła bowiem rolę wizytatorki warszawskich pensji i szkół żeńskich. Pełna entuzjazmu, w liście do syna Tomasza z 13 kwietnia 1809 roku, pisała: „Komisya edukacyjna naznaczy tu kilka pań, ażeby czuwały nad pensyonatami i szkołami panien w Warszawie. Mamy posiedzenia u naszej prezydentki Stanisławowej Potockiej [tj. Aleksandry z Lubomirskich Potockiej]. Bywamy w tych zakładach, wchodzimy w najmniejsze szczegóły, będziemy miały publiczne egzamina. Zamierzamy wypracować instrukcyę jednostajną dla szkół. Jeżeli tak potrwa dalej, może mieć bardzo dobre skutki. Już teraz widoczne są postępy”. Co warte odnotowania, wśród pań wyznaczonych do dozorów w departamencie warszawskim znalazły się ponadto takie znamienite damy jak Maria z Czartoryskich Wirtemberska, Maria Teresa z Poniatowskich Tyszkiewiczowa, Marianna z Sobolewskich Gutakowska i Marianna ze Świdzińskich Lanckorońska.
Poza aktywnością na polu literatury i edukacji, Łubieńska zajmowała się upiększaniem warszawskiego pałacu i otaczającego go ogrodu. Wiadomo, że na tyłach rezydencji urządziła powszechnie dostępne założenie parkowe, w którym pojawiły się malownicze szpalery i klomby. Pomysł ten dowodził nie tylko pasji ogrodniczej hrabiny i umiłowania przez nią przyrody, lecz także jej nowoczesnego sposobu myślenia. Potwierdzeniem tych słów może być chociażby pozostawiona przez nią następująca refleksja: „Rośnijcie drzewa swobodnie, niech ziemia matka zasila was sokami, niech was orzeźwia czystą rosą. Pod dobroczynnym cieniem waszym, niech prawy obywatel przechadzając się, ochłodzi znojną głowę i rozmyśla jak służyć krajowi. Tu niech młoda matka ukołysze niemowlę na łonie, tu grono dobrych przyjaciół niechaj swobodną zabawi się gawędą, tu niech ja wysławiam pieszczoną piosenką szczęście moje i ziomków moich”.
Hrabina zasłynęła także jako zaradna i pomysłowa gospodyni, o czym świadczy między innymi zorganizowane przez nią przyjęcie z okazji wprowadzenia Kodeksu Napoleona w Księstwie Warszawskim. Wydarzenie to miało miejsce 1 maja 1808 roku, a ówczesna prasa szczegółowo relacjonowała przebieg tej uroczystości. Z opisu zamieszczonego na łamach Gazety Warszawskiej dowiadujemy się, że po nabożeństwie i posiedzeniu w Pałacu Rządowym udano się na bal do pałacu Łubieńskich, który „był rzęsistym ogniem illuminowany, równie jak i całe miasto. Zakryta illuminacya w ogrodzie (…), do którey las sosnowy i kryte galerye prowadziły, ukazała nagle goszczącym pomiędzy skałami świątynię piękney architektury, do którey weyście zasłaniały obłoki, a w śrzód nich dawał się widzieć ołtarz, na nim Xięga z napisem Kodex Napoleona. Piękna wewnątrz kościoła dała się słyszeć muzyka i stosowna kantata przez nayprzyjemnieysze głosy śpiewana. Cztery damy z rzędu naypierwszych, ozdobą wdzięków i przyjemnością talentów przyłożyły się do świetności zabawy, i do złożenia hołdu naywiększemu z Bohatyrów. Za podniesieniem zasłony, okazała się wielka skała znak stałości, przetrwania wieków, jedności z połączonych głazów, wielkości i mocy; na wierzchu popiersie Napoleona Wielkiego, które też damy w ubiorach Westalek rozstawione na skale, laurami wieńczyły. Niżej popiersia Bohatyra, wyryty napis: Leges aeternaque faedera. Po obydwóch stronach na urwiskach skał, wznosiły się obeliski: na jednym wypisane mieysca wiekopomnych zwycięztw ostatniej kampanii, na drugim miłe i pamiętne dla Polaka dary: Komissya Rządząca, pokój Tylżyjski, Konstytucya Xięstwa Warszawskiego, Dynastya Saska, Kodex Napoleona. Rozpoczęły się potym tańce, które przerwała wspaniała wieczerza, a wesołość goszczących, przeciągnęła bal do godziny 5tey z rana”.
Życie w stolicy wypełnione było zarówno obowiązkami, jak i rozrywkami. Dzięki korespondencji pozostawionej przezŁubieńską wiemy, że uczestniczyła w balach, obiadach i kolacjach, które organizowała ówczesna elita towarzyska. Bywała często w teatrze, przyjmowała wizyty znamienitych gości, uczestniczyła w religijnych ceremoniach dziękczynnych, oglądała defilady wojskowe, przysłuchiwała się posiedzeniom Towarzystwa Przyjaciół Nauk... Jako żona ministra sprawiedliwości była zobowiązana również do regularnych wizyt na dworze królewskim, gdzie przyjmowano ją zawsze z wielką atencją. Szczególną sympatią darzyła ją królowa Maria Amalia, z którą Łubieńska często prowadziła długie rozmowy i grywała w karty.
Z czasem jednak – z powodu pogarszającego się stanu zdrowia – coraz rzadziej pojawiała się na przyjęciach i uroczystościach. Na złą kondycję hrabiny wpłynęły nie tylko liczne porody, lecz także – zdaniem Seweryny Pruszakowej – „smutne wypadki krajowe, niespokojność o pięciu synów walczących w szeregach Napoleońskich i wystawionych na ciągłe niebezpieczeństwo, wszystko to dręczyło boleśnie jej serce. (…) tłumione cierpienie moralne, podkopywało zwolna jej siły, aż wreszcie przygotowało nieuleczoną chorobę”. Wiadomo, że latem 1806 roku Łubieńscy udali się na kurację do uzdrowiska w Egerze. Trasa ich podróży wiodła między innymi przez Wrocław, Pragę i Karlsbad, a droga powrotna obejmowała zwiedzanie takich miast jak Lipsk, Drezno i Berlin. Z listów małżonków, które słali do synów w trakcie podróży dowiadujemy się, że podjęta przez nich wyprawa była bardzo udana. Hrabina spędzała czas na poznawaniu różnych miejsc i obiektów, co – jak się wydaje – pozwoliło jej zapomnieć o codziennych troskach i dręczących ją niepokojach.
Niestety, cztery lata później stan zdrowia Łubieńskiej znacznie się pogorszył. Pomimo złego samopoczucia, postanowiła jednak wyruszyć w kolejną podróż – tym razem do Krakowa, aby towarzyszyć mężowi podczas uroczystości wprowadzenia Kodeksu Napoleona w Galicji. W liście do syna Tomasza z 1 lipca 1810 roku relacjonowała: „Wreszcie trochę odświeżę się, już tak dawno nie wyjeżdżałam z tej szkaradnej Warszawy, a lubię podróżować. Moja obecność nie będzie bez pewnej korzyści, bo będę czuwać nad wydatkami, tak w drodze jak na samem miejscu. Tam trzeba będzie dawać obiady, kolacye, wieczory itd. Mamy tam zabawić trzy dni, a cała droga ma trwać dni piętnaście”.
Zanim jednak małżonkowie dotarli do Krakowa, zatrzymywali się w różnych miejscowościach, między innymi w Częstochowie, gdzie uczestniczyli w mszy świętej. Kiedy podróż dobiegała końca, Łubieńska niespodziewanie poczuła się bardzo osłabiona. Podobno „nie roztrzeźwiły jej ani radosne okrzyki Krakowian, ani dźwięki muzyki wojskowej, która wystąpiła z marszem tryumfalnym, gdy powóz wjeżdżał w bramy grodu”. W wielkim pośpiechu wyniesiono z niego nieprzytomną hrabinę i natychmiast wezwano lekarzy. Na ratunek było już jednak za późno... Jak pisała Seweryna Pruszakowa, „choroba, spowodowana apoplektycznem uderzeniem krwi na mózg, coraz groźniejsze przybierała cechy i niebawem znikła nadzieja ocalenia. Sama jednakże chora nie czuła swego stanu, żądała nawet wyraźnie, aby jej nikt w nocy nie pilnował. Mimo to córki czuwały troskliwie, ukryte za kotarą, i na ich też ręku dobra matka oddała ducha Bogu, trzeciej nocy po przybyciu do Krakowa”.
Tekla z Bielińskich Łubieńska zmarła 15 sierpnia 1810 roku o godzinie dwudziestej trzeciej w wieku zaledwie czterdziestu trzech lat. Feliks Łubieński , z racji pełnionych wówczas obowiązków, nie mógł towarzyszyć swojej żonie w ostatnich chwilach jej życia. Widziano jednak, jak podczas krakowskiej uroczystości „łzy płynęły po zbladłej jego twarzy”. Śmierć hrabiny boleśnie dotknęła nie tylko członków jej rodziny, lecz także przyjaciół, znajomych i służących, o czym informuje chociażby następująca historia: „Stary mularz, który od czterdziestu lat służył bez przerwy w Łubieńskich rodzie, wezwany był do przygotowania grobu dla ukochanej pani. Murując go, oblewał rzewnemi łzami każdą cegiełkę, powtarzając że to już ostatnia jego praca. Jakoż zaledwie że dokończył roboty, powróciwszy do domu zachorował i umarł”.
Łubieńska spoczęła w kaplicy rodowej na cmentarzu w Wiskitkach nieopodal Guzowa, jej serce zaś złożono w kościele młodzawskim koło Pińczowa. Co godne uwagi, ówczesna prasa przez wiele dni wspominała zmarłą, pisała o jej zasługach, dobrych uczynkach i zaletach charakteru. Na łamach Gazety Warszawskiej można było przeczytać: „Wyższa nad słabość płci swoiey, daleka od próżności i rozrywek znikomych, czas, który iey pozostawał od obowiązków familiynych, poświęcała naukom i oświeceniu. Szczęśliwsza od wielu w chlubnym tym zawodzie, umiała przykładnie pogodzić skromność prawey filozofii z natchnionym zapałem poetki. Śmiałemu pióru Tekli Łubieńskiej zostawione było wypracowanie na teatr pierwszego dzieła tragicznego w Polszcze i w tym poznał świat dzielność iey duszy, a Polak gorliwą córę swey oyczyzny. Uczeni rodacy poczytują sobie za chlubę wystawić w należytym światle szacowne to dzieło, które, unieśmiertelniając Autorkę, przyczynia prawdziwego zaszczytu dla Polek”.
Informujemy, iż w celu optymalizacji treści dostępnych na naszej stronie internetowej oraz dostosowania ich do Państwa indywidualnych potrzeb korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych Użytkowników. Pliki cookies mogą Państwo kontrolować za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Dalsze korzystanie z naszej strony internetowej, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż akceptują Państwo stosowanie plików cookies. Potwierdzam, że aktualne ustawienia mojej przeglądarki są zgodne z moimi preferencjami w zakresie stosowania plików cookies. Celem uzyskania pełnej wiedzy i komfortu w odniesieniu do używania przez nas plików cookies prosimy o zapoznanie się z naszą Polityką prywatności.
✓ Rozumiem