Bania i Waza
Trudno uwierzyć, lecz notoryczne pijaństwo, dziś u nas niezmiernie rzadkie, było poważnym problemem dla barokowych elit.
Jak wszyscy wiedzą, zawsze były sobie dwa baroki. Odrywając się na jeden felieton od sztywnej historii sztuki, mogę powiedzieć, że w ojczyźnie naszej, Polsce, był sobie barok wazowski: kryzowaty, kusy i przy szpadzie, tudzież barok sarmacki: kontuszowy, długopoły i przy szabli. Wśród naszych monarchów najwyrazistszym symbolem pierwszego może być Władysław IV, a drugiego – Jan III. Skądinąd wiele ich łączyło: tusza, zdolności militarne i językowe, a za młodu sympatia do ładnych buzi (ile to buziami można nazwać!) i zupełnie u nas nieuzasadniona abominacja do systematycznego upijania się. Co więcej, wspólna im była pozorna serdeczność kryjąca zimne wyrachowanie, czasem – jeszcze zimniejszą złość. Oczywiście, Władysław pozbawiony był pewnej rysy okrucieństwa, która przecina jowialne oblicze sarmackiego Celadona – król Władysław nigdy by nie kazał zabić żołnierza za zastrzelenie dużego gryzonia. Jeśli z tą wydrą to prawda… W ogóle powtarzam to od dawna – jak myślę, nieskutecznie – że Boyowska wizja Sobieskiego, zakochanego misiaczka, jest do luftu. To był przede wszystkim twardy żołnierz.
No, ale i dzieliło ich niemało. Ambicje Sobieskiego nie dadzą się w ogóle porównać z aspiracjami drugiego z Wazów, bo pragnął być kimś na kształt cesarza rzymskiego, jeśli nie panem całego orbis terrarum. Nie oskarżałbym też króla Jana III o – że tak sobie rzeknę – patriotyczny wisimizm, którym w wysokim stopniu odznaczał się król Władysław. Gdy o nim myślę, zdaje mi się, że od polszczyzny wargi mu pierzchły, o co nieśmiertelny Henryk Sienkiewicz posądza Bogusława Radziwiłła. Za to Władysław IV był do końca życia człowiekiem przystępnym, podczas gdy Jan III ponuro osuwał się w posępną, monarchiczną samotność. No, ale od któregoś momentu ten przystępny Waza, za młodu miły, z wielkopańska grzeczny młodzieniec, przekształcił się w grubianina, jeśli nie chama. Sposób, w jaki przywitał swą drugą żonę, Marię de Nevers, woła o pomstę do nieba.
– I to ma być ta piękność – powiada. – Coście mi tu przywieźli!?
Koniec końców była to Kapetynżka, wśród przodków Ludwik Święty i tacy tam tego. No, ale później żyli jako tako, choć monarcha lubił chyba podszczypywać francuskie dwórki królowej, chociaż pewnie nie Marysieńkę.
Razu pewnego konwersował był sobie z jedną panną, prawiąc jej komplementy jasno wyrażające monarsze pragnienie.
– Ależ, sire – opowiedziała rezoluta Francuzeczka – ja nic z tego nie rozumiem.
– A jak pan wojewoda X mówi ci to samo, to rozumiesz? – pyta król.
– Ale, oczywiście – dziewczyna odpowie – bo my mówimy językiem podanych, a król i królowa – językiem królewskim. Niech więc Wasza Miłość zwróci się tak do królowej.
Sprytna bestyjka, król machnął ręką.
Ale wracając do tego, co łączy, bo strach pisać o tym, co dzieli… Z tą niechęcią do trwałego upijania się było u Wazy zupełnie dziwacznie. Na pewnym sejmie (nie pamiętam daty, ale z pewnością był to sejm złożony w Wilnie) przed ostatnią mszą wszyscy zaprawili się dokumentnie, w czym przodował odprawiający ją arcybiskup, bodajże przedstawiciel mężnego rodu Tryznów.
Znakomity pamiętnikarz Albrycht Radziwiłł (skądinąd towarzysz młodzieńczych peregrynacji monarchy) wspomina, że z osoby pobożnego arcypasterza tylko infuła wyglądała na trzeźwą. Królewskiej lektyki czepiały się zaś dwa inne, mocno nietrzeźwe Radziwiłly, od których władca odganiał się z pańska, ale koniec końców dał nogę ze świątyni, zaraz potem z miasta „i wszystkie stany w Wilnie pijanemi zostawił”. Jak widać, obyczaj ten polski (czyli litewski, nie w dzisiejszym tego słowa znaczeniu) zawsze był równomiernie ten sam: nie dlatego, że pito w miarę, tylko dlatego, że wszystkie stany w trupa. Może z wyjątkiem jednoosobowego stanu królewskiego, choć i tata Władysława, a zwłaszcza brat jego, umieli się zaprawić. Wielka to jest polska specjalność, naturalnie, obok skoku o tyczce. I niekoniecznie jest to tyczka chmielowa – w ostatnich mistrzostwach świata nasi zdobyli w tej konkurencji aż dwa medale. Co dziwniejsze, brązowych medali rozdano aż trzy…
No, ale to już takie pisanie trzy po trzy. Więc: wiwat król i wszystkie stany!
Polecane
O ludziach i paralaksach
Mam wrażenie, że w sprawie tworów artystycznych powstałych przed XIX w. na ziemiach, które uważamy za polskie, istnieją dwa tropy …
Sen o szpadzie
Z lektury „Trylogii” nieśmiertelnego Henryka Sienkiewicza nieodbicie wynika, że głównym zajęciem barokowej szlachty w Polsce było pojedynkowanie się, zwłaszcza na …
Czerwony koń, czerwony koń
W tych felietonach bawiliśmy głównie w Rzymie, co nie dziwota, boć tam począł się barok i tam bije jego serce, …