Słowo o Scarronie
Od czasu do czasu trzeba przypomnieć jakiegoś zapomnianego pisarza doby baroku. Na dziś niech to będzie Scarron.
Ze wszystkich dzielnic Warszawy, w których mieszkałem, najbardziej lubię Ochotę, a to z tej przyczyny, że jest to miasto, a nie zbiór działek w stylu mniej więcej mokotowskim. Nie oznacza to wcale, że nie lubię wsi. Owszem, lubię, ale lubię też porządek. Miasto ma wyglądać jak miasto, a wieś jak wieś – i kwita. Mieszkałem na rogu Grójeckiej i Banacha, naprzeciw pętli tramwajowej, co dla niektórych mieszkańców mego bloku było okolicznością niezbyt przyjemną. W istocie hałas był niemały, tylko że jak ktoś dziwi się tramwajom, to niech mieszka na wsi, gdzie tramwajów brak. Niektórzy też narzekali na aromaty rozprzestrzeniające się z rozgospodarowanego na parterze baru Biesiada; w istocie starczyło wejść do własnej łazienki i nieopatrznie pociągnąć nosem, aby dowiedzieć się, jakie danie dominuje w barowym menu. No, ale przecież zawsze można oddychać ustami… Zawracanie głowy.
Ważniejsze, że od Grójeckiej odchodziła niewielka uliczka Baśniowa – wiem, nazwa głupia, ale w Warszawie są głupsze, i to grubo głupsze. Ale w istocie była jakoś trafna, gdyż mieściło się na niej coś, co bez wątpienia posiadło władzę przenoszenia nas w krainę baśni, a mianowicie wypożyczalnia książek. Notabene nieopodal, na placu Narutowicza, mieściła się kolejna. Często słyszy się głosy, jak wielkim skarbem nieboszczki komuny były owe wypożyczalnie. Owszem były, ale – choć w mniejszej liczbie – są i dziś. Nowe bardzo srogie, bo potrafią za niezwracanie książek obkładać surowymi karami finansowymi Bogu ducha winnego czytelnika. I to bez względu na to, czy ktoś inny je czyta, czy nie czyta. Osobiście nie wypożyczam książek, które się powszechnie czyta, bo, jeśli są mądre (jak, powiedzmy, „Anna Karenina”) to mam je w domu, a jeśli są głupie (jak przytłaczająca większość publikacji), to ich nie czytam. No i razu pewnego, czterdzieści kilka lat temu wypożyczyłem sobie „Opowieść ucieszną” Paula Scarrona. Notabene w polskim przekładzie błąd jest już w tytule, gdyż „Le roman comique” po polsku będzie oczywiście „Opowieścią komiczną”, tym bardziej że opowiada o przygodach pewnej trupy aktorskiej z Mans, której członkowie – Los, Jaskinia, Gwiazda, Leader, no i przede wszystkim Fąfel – tłuką się po Francji i Hiszpanii nie tylko w sensie pokonywania przestrzeni, gdyż bez przerwy wdają się w mniej lub więcej brutalne bójki. W dzisiejszym teatrze istnieje inna tendencja do przenoszenia na deski teatralne prozy powieściowej. Najbliższym mi przykładem był mój śp. przyjaciel Piotr Bikont, który bardzo zręcznie zainscenizował „Gargantuę i Pantagruela” Rabelais’go. Gdyby żył, doradziłbym mu Scarrona.
Rabelais jest tu bardzo na rzeczy, gdyż nie ma wątpliwości, że „Opowieść komiczna” sytuuje się gdzieś między nim a Molierem, z silnym, a nawet bardzo silnym akcentem z hiszpańska łotrzykowskim. Ba, jego opowieści wciąż przetwarzają motywy z Moliny czy Rojasa.
O Scarronie pisałem już wcześniej, w związku z panią de Maintenon, której był pierwszym mężem, a ostatnim – przypomnimy – był Ludwik XIV. Ten Scarron był człowiekiem niezmiernie sympatycznym, a zaczął karierę jako młody kleryk w otoczeniu biskupa Mans. Od początku nie odznaczał się wielu cnotami, jakie tradycyjnie wiąże się z kapłaństwem; podobno miał nawet romans ze słynną Marion Delorme, pierwszą kurtyzaną tych czasów. Zdaje się też, że mocno nadużywał innych radości życia, sam pisał:
Pić zaprzestanę, gdy będę rzezańcem i prykiem,
Łyskiem, niedojdą, rogaczem i paralitykiem.
Niebywałe, ale wszystko się sprawdziło, wszystko sobie Scarron wywróżył, gdyż pewnego, karnawałowego dnia Anno Domini 1628 wytarzał się po pijanemu w miodzie, a następnie w pierzu i tak spreparowany ruszył w miasto, a ludność miejscowa biegła za nim i starała się wyskubywać mu pióra. Uciekając, Scarron rzucił się do rzeki, z której wyszedł zupełnie innym człowiekiem – mianowicie dostał jakiegoś strasznego reumatyzmu, tak że właściwie od tej pory wolno go mianować paralitykiem. Oczywiście brykać z Marion i z podobnymi jej pannami już nie mógł, jakkolwiek zawsze go do nich z lekka ciągnęło. Nie wyglądał też najlepiej, sam mówił o sobie, że przypomina literę „Z”. Zabiegał przy tym o tytuł „chorego królowej”, w tym sensie co, powiedzmy, „szatnego królowej” takoż o odpowiednią pensję, którą w końcu dostał, choć był zwolennikiem Frondy.
Przykuty do wózka autor „Opowieści komicznej” (ale też – by wymienić dzieła najgłośniejsze, „Jodeleta” czy „Prince corsaire”) poza pisarstwem wielce udzielał się towarzysko, a jego salon prowadzony wspólnie z żoną Franciszką (która miała z literaturą wielkie doświadczenie, bo była córką znakomitego poety Agrippy d’Aubigné) błyszczał na kulturalnym niebie Paryża. Jego największą gwiazdą był zapewne François de La Mothe Vayer, filozof i pisarz, zapewne najmędrszy libertyn swych czasów. „Libertyn” – to słowo bynajmniej nie oznaczało rozpustnika, tylko wolnomyśliciela, „libre penseur”. Był też nim Scarron, jakkolwiek jego „myślicielstwo” jest podszyte na wpół groteskową błazenadą. Trzeba przyznać, że jak na człowieka na wózku miał wielkie poczucie humoru.
Jednakże ze swym stanem zdrowia nigdy się nie pogodził. W roku 1652 chciał nawet wyemigrować na Antyle, gdyż tamtejszy klimat miał dlań być o wiele przychylniejszy. Wraz z nim wybierała się tam Ninon de Lenclos, kurtyzana równie słynna, co Marion, ale młodsza o trzy latka. Scarron – zawsze ten sam… Umarł w roku 1650, żył lat równo pięćdziesiąt, całkiem nieźle, jak na swój wiek i zdrowie. Jakiś czas później jego żona została żoną króla Ludwika XIV. To się nazywa sukces.
Polecane
Wersalska polis
Nic na to nie poradzę, ale Ludwik XIV i jego Wersal to dla mnie ucieleśnienie barokowego ducha.
Wiadro zadrą
Nie każdy wie, że jednym z najbardziej emocjonujących motywów literatury barokowej było… wiadro.
Jak łatwo być żołnierzem, żołnierzem
W dobie baroku wrzały srogie wojny, przy czym wiek XVII był chyba jednym z najgorszych w dziejach. Mam czasem dziwne wrażenie, …
Chabrowa papuga
Ogromnie lubię paryskie muzeum Jacquemart-André i to wcale nie dlatego, że wiszą tam i Botticelli i Rembrandt.Jeśli bym miał powiedzieć coś …
Goło i wesoło
W pracowni Rembrandta, znanego malarza holenderskiego zdarzyła się ongi mała wesoła draka. Rembrandt to postać prawdziwie osobliwa, zresztą dość często goszcząca …