Relacja z grand tour po Europie Marka i Jana Sobieskich spisana przez Sebastiana Gawareckiego zawiera mnóstwo interesujących obserwacji i szczegółów. Jednym z nich jest odnotowanie miejsc, w których podróżnicy zostawiali swoje autografy.
22 kwietnia 1646 roku Sobiescy odwiedzili kościół w Hamburgu i wieżę „na którąśmy umyślnie chodzi aż pod samej wierzch wieże, kędy każdy imiona swe podpisywali” (Sebastian Gawarecki Diariusz drogi. Podróż Jana i Marka Sobieskich po Europie, oprac. i wstęp Marek Kunicki-Goldfinger, Warszawa 2013, s. 99). Z kolei w Poitiers, gdzie byli 5 czerwca 1647 roku, wiele podpisów widniało na kamieniu położonym na wzgórzu nad miastem, który wedle legendy miała tam przenieść święta Radegunda (Diariusz drogi, s. 161). Sebastian Gawarecki nie precyzuje, czy Sobiescy podtrzymali tradycję i dołożyli swoje podpisy, choć możemy zakładać, że tak było. Niestety, nie znajdziemy jakiegokolwiek komentarza opiekuna młodych magnatów na temat owego zwyczaju.
Już sam fakt, że Gawarecki nie poświęca tym obserwacjom więcej miejsca, może świadczyć, że nie było to zjawisko aż tak rzadkie, jak mogłoby się wydawać. Nie odbierano go też wówczas jako działania noszącego znamiona wandalizmu, choć często dotyczyło cennych obiektów historycznych czy miejsc kultu religijnego. W ostatnich latach tego typu napisy, określane wspólnym mianem graffiti, stają się coraz częściej przedmiotem naukowych studiów. Choć w wąskim znaczeniu termin ten stosuje się do znaków wyrytych w otynkowanej ścianie, to będziemy go tu używać w odniesieniu do wszystkich inskrypcji lub obrazów wydrapanych na trwałym podłożu, przede wszystkim na budynku lub innym obiekcie o znaczeniu historycznym.
Można wyróżnić kilka rodzajów graffiti w zależności od celu jego wykonania. Są więc podpisy osób, ale zdarzają się również informacje na temat ważnych wydarzeń czy religijne supliki. Graffiti może mieć też formy rysunkowe albo mieszane, łączące tekst z obrazem. My jednak podążymy tropem z Diariusza drogi Gawareckiego i skoncentrujemy się na wydrapywaniu autografów, czyli inicjałów, imion i nazwisk, czasem również z towarzyszącymi im datami i krótkimi frazami, jak np. „hic erat” („był tu”). Jak słusznie zauważyła Barbara Trelińska już pół wieku temu w odniesieniu do napisów w kościołach na terenie Polski „sądzić należy, iż było w zwyczaju podpisywanie się na murze kościelnym, tym bardziej że był to często jedyny bardzo trwały obiekt w okolicy, a więc gwarantował przetrwanie zamieszczonej w nim informacji”. Ta obserwacja, jak najbardziej słuszna, nie wyjaśnia jednak złożonego fenomenu okoliczności powstawania graffiti w epoce nowożytnej. Autorzy często podkreślają, że nasilenie tego obyczaju, mającego swe źródła w starożytności, a praktykowanego i w średniowieczu, przypadło właśnie na wiek XVI i szczególnie XVII.
Interpretacja tego zjawiska musi być jednak ostrożna; zawiera się w szerokim obszarze pomiędzy poszukiwaniem najprostszych wyjaśnień, a odniesieniami do współczesnej humanistyki. Niewątpliwie bowiem niektórzy podpisywali się na murach po prostu z nudów, i chodzi tu nie tylko o dysponujących nadmiarem wolnego czasu więźniów, ale i np. uczestników wielogodzinnych nabożeństw, nierzadkich w epoce nowożytnej. Łatwo też można przyjąć, że obecność pierwszego napisu działała jak zachęta do złożenia następnych – i następnych.
Z drugiej strony na ową czynność warto też spojrzeć przez pryzmat pragnienia pozostawienia po sobie trwałego śladu, istniejącego nawet po śmierci osoby, która go wykonała, a więc przekształcenia swojej skończonej jednostkowej pamięci w część trwałej pamięci wspólnoty, innymi słowy: włączenia siebie w historię. Véronique Plesch podsumowała rozważania na temat graffiti na XV-wiecznych freskach w oratorium San Sebastiano w piemonckim Arborio słowami:
Pisząc na ścianach oratorium San Sebastiano, mieszkańcy Arborio, tak jak inni twórcy graffiti, którzy w podobny sposób utrwalali ważne wydarzenia w innych miejscach, przekształcili indywidualne wspomnienia w historię. Umieszczone we wspólnej przestrzeni kaplicy, ucieleśniają przekonanie Maurice'a Halbwachsa, że wspomnienia są kształtowane przez to, co określił jako „les cadres sociaux” („ramy społeczne”). To właśnie poprzez upamiętnianie zbiorowa pamięć zyskuje swój punkt zaczepienia. Upamiętnianie potrzebuje miejsca – i tak wracamy do „lieux de memoire” („miejsca pamięci”) Pierre’a Nory.
(Véronique Plesch, Destruction or Preservation? The Meaning of Graffiti on Paintings in Religious Sites, w: Art, Piety and Destruction in European Religion, 1500–1700, ed. Virginia Raguin. Farnham and Burlington 2010, s. 160–161).
Badając to zjawisko w całej jego rozciągłości, należy zadać na początek kilka fundamentalnych pytań: dlaczego w pewnych miejscach szczególnie często wykonywano graffiti, kto je wykonywał i w jakim celu to robił? Odpowiedzi są dość złożone, przykładowo: to, kto wykonywał graffiti implikowało w znacznej mierze cel i miejsce, z kolei pewne miejsca przyciągały konkretne kategorie autorów. W Domus Aurea w Rzymie szczególnie chętnie podpisywali się artyści: Michał Anioł, Rafael, Pinturicchio, Ghirlandaio, Martin van Heemskerck, czy Filippino Lippi, ale w ślad za nimi podążyli w późniejszych czasach m.in. Casanova i Markiz de Sade. Miejsca związane z kultem religijnym przyciągały oczywiście pielgrzymów. Ich podpisy nie tylko zaświadczały o obecności w danym miejscu, ale poprzez bezpośrednią styczność z przestrzenią kultu, czy nawet czczonym przedstawieniem, ołtarzem, nagrobkiem, miały zapewnić łaski podpisującemu. Interesującym przykładem może być cerkiew Przemienienia Pańskiego w Połocku. Napisy cyrylickie, a więc wykonywane przez osoby związane przez wyznawaną religię z kultową funkcją świątyni, przybierały zwykle postać suplik, podczas gdy łacińskie były autografami, jedynie poświadczającymi obecność ich autorów w tym miejscu. W ten sposób podpisywali się np. uczniowie kolegium jezuickiego, ale i żołnierze króla Stefana Batorego, którzy dotarli do Połocka. Niektóre graffiti związane są z konkretnymi wydarzeniami, odnotowują np. oblężenie miasta przez wojska moskiewskie w połowie XVII wieku. Przykład ów dobitnie pokazuje, że jeśli to samo miejsce ma różne znaczenia dla różnych grup ludzi, którzy w nim przebywają (i przebywają tam z różnych powodów czy też dla różnych celów), to wpływa to także na formę wykonywanych przez nich napisów.
Ciekawym i wyczerpująco opracowanym przykładem jest kaplica Trójcy Świętej na zamku w Lublinie, dekorowana bezcennym zespołem XV-wiecznych fresków. Zawiera ona ponad 200 napisów. Oddajmy głos Zygmuntowi Nasalskiemu, byłemu dyrektorowi Muzeum Narodowego w Lublinie:
Zachodnia ściana Kaplicy, ta najbardziej oddalona od ołtarza i prezbiterium, jest pokryta wieloma napisami. Wszystkie zostały zinwentaryzowane. Jest ich ponad 200. Powstały od wieku XVI do wieku XX. Tam znajdziemy bardzo ciekawy i jeden z najcenniejszych napisów, związanych z Unią Lubelską. Są dwa napisy z datą 1569. Przy czym jeden z nich pod portretem króla Władysława Jagiełły, wydrapany jest w języku łacińskim. Autorem tego graffiti Piotr Jeżewski. Napisał on, że unia Polski z Litwą została zawarta. I data: 1569. Obok jest jeszcze cały szereg napisów, cały szereg dat, świadczących o tym, że ich autorzy to ludzie z najbliższego otoczenia dworu królewskiego albo starosty lubelskiego, który na co dzień urzędował na zamku. Przypuszczalnie napisy powstały podczas długich mszy królewskich, a ich autorzy woleli się zasłonić centralnym filarem, podtrzymującym sklepienie nawy w kaplicy.
(wywiad Tomasza Hensa z Zygmuntem Nasalskim, ówczesnym dyrektorem Muzeum Narodowego w Lublinie, opublikowany 12 października 2009, https://naszemiasto.pl/jedyna-taka-kaplica-jedyne-takie-freski-w-europie/ar/c11-4436700, dostęp: 26.09.2025).
Choć można zakładać, że owe graffiti powstawały bez zgody, a przynajmniej bez wiedzy właściciela obiektu, to niektóre mogły być wykonywane przy pełnej świadomości, a nawet i zachęcie opiekunów danego miejsca. Przykładowo, nie jest wykluczone że na ceglanych ścianach fary w Szydłowcu podpisywali się również tamtejsi księża. Ta obserwacja dobitnie pokazuje, że wyciąganie pozornie oczywistych wniosków może prowadzić na manowce. Powyżej zauważyliśmy, że autografy składali zwykle pielgrzymi, uczniowie lokalnych szkół czy studenci albo osoby, które czasowo znalazły się w jakimś ważnym miejscu i uznały, że okoliczności uzasadniają „uwiecznienie” owego pobytu. Tymczasem autorzy artykułu o napisach na murach kościoła Podwyższenia Krzyża Świętego w Zwoleniu konstatują:
(Trudno przypuszczać, by były to napisy pozostawione przez pielgrzymów – Zwoleń nie miał żadnego cudownego obrazu, poza tym parafia ta w naturalny sposób wchodziła w zasięg oddziaływania sanktuarium maryjnego w Wysokim Kole. Nie są to też podpisy uczniów lokalnej szkoły parafialnej czy żaków pochodzących ze Zwolenia. Brak metryk z XVII w. uniemożliwia określenie tożsamości większości ze wspomnianych osób, ale z pewną dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że graffiti wykonali mieszczanie zwoleńscy (Jan Olexik, Paweł Ioyssky [?], Martinus [?]), szlachta w jakiś sposób związana z tą parafią lub miastem (Andreas Pilichowski [?], Joannes Sipniowski) i kler (Josephus Koczambowicz, być może Andreas Pilichowski).
(Katarzyna Madejska, Paweł Madejski, Graffiti na ścianach zwoleńskiej świątyni. Napisy na murach kościoła pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Zwoleniu od XVII do XXI w.: przemiany funkcji i treści, https://muzeum.zwolen.pl/artykul/graffiti-na-scianach-kosciola-pw-podwyzszenia-krzyza-swietego-w-zwoleniu-xvii-xxi-w-przemiany-funkcji-i-tresci/, dostęp: 26.09.2025).
Taka obserwacja prowadzi nas do wniosku, że być może graffiti wykonywano dosłownie wszędzie, jeśli cegła czy kamień (otynkowane lub nie) były w dawnych wiekach o wiele bardziej dostępnym materiałem piśmiennym niż papier. Omar Borettaz ujął to w zdecydowany sposób:
w późnym średniowieczu prawdopodobnie nie było zamku, kościoła, gospody, tawerny czy innego publicznego miejsca, którego ściany nie nosiłyby śladów pobytu gości, pielgrzymów, wędrowców lub klientów. W czasach ponownego rozwoju piśmiennictwa zwyczaj rycia znaków, figur, słów i całych zdań na odsłoniętych powierzchniach, tak rozpowszechniony w świecie Cesarstwa Rzymskiego, ponownie się rozprzestrzenił, obejmując zarówno bardziej wykształcone, jak i te niższe warstwy społeczne.
(Omar Borettaz, I Grafiti nel castello di Issogne in Valle d’Aosta, Ivrea 1995, s. 5).
Owa powszechność graffiti była nie tylko skutkiem tworzenia w trwały sposób na trwałym podłożu „ksiąg gości” w miejscach publicznych, lecz również traktowania ich jak kronik lokalnej społeczności. Wówczas odnotowywano nie tylko imiona, nazwiska i daty, ale i ważne wydarzenia. Wspomniane już graffiti w San Arborio wspominają oblężenia wojsk, zarazy czy katastrofy naturalne. W takim kontekście, jak zauważyła Véronique Plesch, zjawisko nasilało się na terytoriach „niespokojnych”, doświadczanych przez rozmaite wstrząsy dziejowe, np. leżących na pograniczu, a więc narażonych na częste wojny i zmiany władców. Zapewne też z tego względu wybierano wówczas budowle leżące na uboczu a nie w centrum, najpewniej zakładając, że zawarte w graffiti relacje mają większe szanse przetrwania.
Co zatem możemy powiedzieć o kościelnej wieży w Hamburgu i kamieniu w Poitiers, gdzie Marek i Jan Sobiescy spotkali się z tradycją składania podpisów i być może dołożyli i swoje autografy? Pewne jest, że – nawet jeśli istniały – to ich podpisów już nie zobaczymy. Hamburg został w 1842 roku spustoszony przez wielki pożar. Zniszczeniu uległ wówczas także kościół św. Mikołaja, którego wielka wieża dominowała nad panoramą miasta, i którą to zapewne opisał Gawarecki w diariuszu. Kamień z Poitiers istnieje do dzisiaj, choć rozpadł się w XVIII wieku na dwie części. Co prawda można na nim odczytać jeszcze niektóre imiona, ale podczas niedawnych badań nie odnaleziono starszych niż z XIX wieku. Jest to jednak szczególnie interesujący przykład, który łączy w sobie wiele zauważonych powyżej fenomenów, a jednocześnie stanowi zupełnie osobne zjawisko. Warto przyjrzeć mu się bliżej.
Faktycznie jest to dolmen o charakterystycznej formie dużego wapiennego kamienia wspartego na kilku mniejszych ustawionych pionowo, stąd jego francuska nazwa „pierre levée” („podniesiony kamień” czy też „podniesiona skała”). Jak się przyjmuje, studenci i podróżnicy często się na niego wspinali i wydrapywali na jego powierzchni swoje imiona. Źródła ani początki tego obyczaju nie są wszak oczywiste. Jak zauważa w swojej błyskotliwej analizie Paul J. Smith tradycję tę najpewniej wymyślił (tak!) François Rabelais, który w dziele „Gargantua i Pantagruel” zamieścił taką historię:
Następnie [ojciec] posłał go [Pantagruela] do szkoły, aby się uczył i spędził w niej pożytecznie młode lata. Jakoż przybył do Połtiru [Poitiers] na studia i skorzystał tam niemało: ale widząc, iż niekiedy uczniowie nie wiedzą, co począć z wolnym czasem, powziął dla nich współczucie. I jednego dnia z wielkiej skały, którą zowią Paslurdyną, ujął głaz, mający mniej więcej dwanaście sążni w obwodzie, a gruby na czternaście stóp i umieścił go wygodnie na czterech słupach w szczerym polu: aby ci szkolarze, kiedy nie będą mieli nic do roboty, mogli się dla zabawy wdrapywać na ów kamień i ucztować tam z wielką obfitością flaszek, szynek i pasztetów i wyskrobywać na nim imiona nożykami. I na pamiątkę tego nikogo nie przepuszczą przez matrykuły uniwersytetu w Połtirze, kto się nie napije z kabalistycznego źródła w Krusteli, nie przejdzie przez Paslurdynę i nie wdrapie się na ów kamień (tłum. Tadeusz Boy-Żeleński).
Rabelais najpewniej był świadom istniejących wówczas trzech alternatywnych opowieści dotyczących powstania pierre levée. Pierwsza widziała w nim grobowiec wzniesiony przez starożytne plemię Piktonów, druga odnosiła się do upamiętnienia targów w Poitiers, trzecia zaś – i tę przywołał Sebastian Gawarecki – do cudu świętej Radegundy. Pomysł Rabelaisa, prezentujący inną wersję genezy powstania pierre levée i wprowadzający do niej zwyczaj wydrapywania na skale podpisów, pozostałby może w sferze literatury, ale kilka osób zainspirowanych utworem postanowiło wcielić słowa w czyn.
Zaczęło się od ilustracji autorstwa Jorisa Hoefnagela, który podczas podróży po Europie odwiedził w 1561 roku kamień w Poitiers. Przedstawił on na pierre levée liczne podpisy, których autorami mieliby być, poza nim samym, m.in. kartografowie Gerard Mercator, Philips Galle czy Abraham Ortelius, grafik Frans Hogenberg, wydawca map Georg Braun, czy artysta Jan Sadeler. Ilustracja Hoefnagela znalazła się następnie w słynnym atlasie Hogenberga i Brauna. Paul J. Smith konstatuje jednak, że przedstawiona scena wygląda na całkowicie nierealistyczną:
Wydaje się, że to, co faktycznie przedstawił Joris Hoefnagel, to zestawienie razem imion i nazwisk swoich przyjaciół i kolegów, aby stworzyć swego rodzaju społeczność i połączyć ją ze starożytnym zabytkiem, sugerując w ten sposób ich wieczną przyjaźń, album amicorum w kamieniu. Ponieważ nie ma żadnych wzmianek o inskrypcjach na pierre levée między czasami Rabelaisa a [atlasem Hogenberga i Brauna] Civitates orbis terrarum, Hoefnagel i Braun prawdopodobnie zaczerpnęli ten pomysł bezpośrednio od Rabelaisa i jako pierwsi w pewien sposób zrealizowali jego fantastyczny koncept. Ze względu na międzynarodową renomę ich atlasu, ich przykład zaczęto szybko naśladować w XVII wieku (…).
(Paul J. Smith, Parody and Appropriation of the Past in the Grandes Chroniques Gargantuines and in Rabelais’s Pantagruel (1532), w: The Quest for an Appropriate Past in Literature, Art and Architecture, ed. Karl A.E. Enenkel and Konrad A. Ottenheym, Leiden-Boston 2019, s. 181).
Jest więc całkiem możliwe – wbrew temu, co można przeczytać w licznych publikacjach – że na kamieniu nigdy nie było podpisów Mercadora, Orteliusa czy Sadelera, a rycina na podstawie rysunku Hoefnagela nie rejestruje rzeczywistości, a prezentuje pewien koncept intelektualny. Niemniej, mamy tu zdecydowanie do czynienia z „miejscem pamięci”, w którym łączą się jego starożytna geneza, lokalne przekazy i relacje próbujące ową genezę Hamburwyjaśnić, literacka fikcja tworząca „alternatywne wyjaśnienie”, wreszcie tradycja grand tour, transgraniczna wspólnota XVI-wiecznych naukowców i artystów oraz nasilający się w epoce nowożytnej zwyczaj podpisywania się na obiektach historycznych.
Płynąca z owej analizy nauka przekonuje, że mimo zaważania pewnych ogólniejszych tendencji każde miejsce należy badać w jego unikatowym kontekście. Niewątpliwie trzeba docenić graffiti jako znakomite źródło historyczne, dostarczające nie tylko informacji na temat czasu i miejsca przebywania mniej i bardziej słynnych osób, ale i przekazujące, jak w dawnych wiekach odbierano historyczne obiekty i jakie odgrywały one role w lokalnych i ponadlokalnych społecznościach. Wreszcie, możemy na tej podstawie snuć rozważania na temat przemian ludzkiej samoświadomości i potrzeb naszych przodków, którzy – jak wiele osób w każdej epoce – pragnęli stać się częścią jakiejś większej historii.
Wybrana literatura:
Omar Borettaz, I Grafiti nel castello di Issogne in Valle d’Aosta, Ivrea 1995.
Sebastian Gawarecki Diariusz drogi. Podróż Jana i Marka Sobieskich po Europie, oprac. i wstęp Marek Kunicki-Goldfinger, Warszawa 2013.
Grażyna Jakimińska, Napisy na ścianach kaplicy Świętej Trójcy na zamku lubelskim, w: Kaplica Trójcy Świętej na Zamku Lubelskim: historia, teologia, sztuka, konserwacja: materiały sesji zorganizowanej w Muzeum Lubelskim 24-26 kwietnia 1997 roku, Lublin 1999, s. 81–89.
Waldemar Kowalski, Przedrozbiorowe graffita północnej Małopolski, „Studia źródłoznawcze”, t. 34, 1993, s. 51–54.
Mirosław P. Kruk, Graffiti w malowidłach ortodoksyjnych, Latopisy akademii supraskiej. Вѣнецъ хВаленїѧ. Studia ofiarowane profesorowi Aleksandrowi Naumowowi na jubileusz 70-lecia, red. Marzanna Kuczyńska, Białystok 2019, s. 193–212.
Paweł Madejski, Graffiti w Janowcu XVI – połowa XX wieku, „Almanach Historyczny”, t. 22, 2020, s. 49–67.
Katarzyna Madejska, Paweł Madejski, Graffiti na ścianach zwoleńskiej świątyni. Napisy na murach kościoła pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Zwoleniu od XVII do XXI w.: przemiany funkcji i treści, https://muzeum.zwolen.pl/artykul/graffiti-na-scianach-kosciola-pw-podwyzszenia-krzyza-swietego-w-zwoleniu-xvii-xxi-w-przemiany-funkcji-i-tresci/, dostęp: 26.09.2025.
Véronique Plesch, Destruction or Preservation? The Meaning of Graffiti on Paintings in Religious Sites, w: Art, Piety and Destruction in European Religion, 1500–1700, ed. Virginia Raguin. Farnham and Burlington 2010, s. 137–172.
Paul J. Smith, Parody and Appropriation of the Past in the Grandes Chroniques Gargantuines and in Rabelais’s Pantagruel (1532), w: The Quest for an Appropriate Past in Literature, Art and Architecture, ed. Karl A.E. Enenkel and Konrad A. Ottenheym, Leiden-Boston 2019. S 167–186.
Peter C. J. Van Der Krogt, The Pierre levée at Poitiers: a dolmen with graffiti by cartographers and draughtsmen, „The Portolan”, vol. 87, 2013, s. 46–52.
Wywiad Tomasza Hensa z Zygmuntem Nasalskim, ówczesnym dyrektorem Muzeum Narodowego w Lublinie, opublikowany 12 października 2009, https://naszemiasto.pl/jedyna-taka-kaplica-jedyne-takie-freski-w-europie/ar/c11-4436700, dostęp: 26.09.2025.