Polskie poselstwo do chana tatarskiego w 1685 r.
Polskie poselstwo do chana tatarskiego w 1685 r. - Galeria zdjęć
Losy polskiego poselstwa do chana tatarskiego z 1685 r. poznajemy dzięki księdzu Pawłowi Kostaneckiemu – jezuicie, wykupującemu na Krymie chrześcijańskich jeńców, który w liście do króla dokładnie zrelacjonował jego przebieg. Początek misji nie był obiecujący. Wysłannik Sobieskiego, Tomasz Golczewski, którego oczernił tatarski tłumacz twierdząc, że nie ma on żadnych listów i niczego do przekazania, o mało co nie został uwięziony w Kafie. Uniknął jednak, grożącego mu zapewne za sprawą trudnej dziś do prześwietlenia intrygi, więzienia i dzięki pośrednictwu Kostaneckiego oraz byłego wielkiego wezyra – Ahmeta-Agi, został przyjęty na prywatnej audiencji przez chana. Posłuchanie, podczas którego odczytano królewskie punkty, przebiegło najwyraźniej dość pomyślnie, gdyż Golczewski podarował chanowi sześćset – z przeznaczonego na ten cel tysiąca – czerwonych złotych[1].
Po wysłuchaniu Golczewskiego chan zwrócił się o opinię do Porty, której zresztą zapewne nie zakomunikował wszystkich propozycji Sobieskiego. Dopiero po przyjeździe z czarnomorskiego Białogrodu na Krym sułtana kałgi, czyli drugiego w krymskiej hierarchii po chanie dostojnika, który przywiózł odpowiedź Porty, chan zwołał radę i po jej odbyciu odprawił polskiego posła. Golczewski dostał od chana listy po polsku – „obojętne”, czyli nadmieniające o potrzebie pokoju z Portą. Wysłał też chan do Polski Tatara z napisanymi po tatarsku listami publicznymi i dodatkowo prywatnymi, co było charakterystyczne dla wzajemnych stosunków. Tajne listy zawierały przesłanie, by Sobieski realizował swoje plany, a chan wstrzyma się przez dwa miesiące z działaniami wojennymi. 30 maja 1685 r. Golczewski w towarzystwie Tatara ruszył w drogę powrotną[2].
Wbrew pozorom misja, nawet zakończona w ten sposób, nie była wielkim sukcesem. Propozycje chana, które wieźli wysłannicy, nie oznaczały przełomu. Stanowiły raczej charakterystyczny dla wschodniej dyplomacji przykład gry na zwłokę i zwodzenia partnera – złożona w maju deklaracja wstrzymania działań na dwa miesiące, nie miała w ówczesnej sytuacji wojennej większego znaczenia. Sam jednak fakt podjęcie takiej zakulisowej gry przez Selim-Gireja, mógł dawać Sobieskiemu nadzieje na przyszłość. Chan nie wystawił się na próbę dotrzymania nawet tej skromnej, otwierającej szansę neutralizacji jego wojsk, obietnicy. Nieoczekiwany zwrot w postępowaniu Tatarów nastąpił nagle i nieoczekiwanie, nawet jak na standardy krymskiej polityki. Po odjeździe Golczewskiego, na Krym przybył z Istambułu czausz z kaftanem, szablą i pieniędzmi, wzywając chana na wojnę z Rzeczpospolitą i cesarzem. Wynikiem tego było zawrócenie Golczewskiego z Dzikich Pól do Perekopu, a następnie uwięzienie go w Kozłowie w Jedysanie. Wezyr tłumaczył to wiarołomnością Polaków, deklarujących przyjaźń, a szykujących się do najechania Białogrodu i posiłkujących cesarza; sekretnie natomiast wyjaśniał, że chan obawiał się przejęcia przez Turków posła z listami[3]. Kolejne gry dyplomacji tatarskiej nie miały już jednak istotnego znaczenia.
Niepowodzenie misji Golczewskiego oznaczało załamanie się koncepcji Sobieskiego odciągnięcia chanatu od Porty – niedługo przed planowanymi przez króla ważnymi posunięciami militarnymi i w obliczu nabierających tempa rokowań polsko-moskiewskich. Czesław Chowaniec wręcz stwierdził, że decyzja Selim-Gireja o zatrzymaniu Golczewskiego była gwoździem do trumny powiedeńskich zamiarów Sobieskiego wobec Tatarszczyzny. Nie znosi powyższej opinii fakt, że Golczewski na początku listopada 1685 r. wrócił do kraju.